„Toń‟ – Marta Kisiel [recenzja przedpremierowa]


Kiedy Dżusi Stern decyduje się oddać przysługę ciotce, jeszcze nie wie, że uruchomi lawinę wydarzeń, których nie da się już cofnąć. Trzpiotowata dziewczyna, jej poukładana siostra oraz kąśliwa ciotka nieoczekiwanie wplątują się w morderstwo – a to dopiero początek niebezpieczeństw, jakie na nie czyhają. Przesiąknięta krwią i chciwością historia Wrocławia i Dolnego Śląska, rodzinne tajemnice i groza nie z tego świata. Bo dobra powieść zaczyna się od morderstwa, a później napięcie tylko rośnie.

Ałtorka to moja ulubiona polska pisarka, dlatego ilekroć widzę informację o jej nowej książce, od razu czuję potrzebę sięgnięcia po nią. Nie inaczej było w przypadku Toni (bardzo poważne zastanawiam się nad odmianą tego słowa, mówi się, że tytuł to czasownik w trybie rozkazującym, więc jak to odmienić?! #problemyhumanistów). Jednak mimo ogromnej sympatii do twórczości Kisiel, odczułam dozę niepewności – w końcu zewsząd dochodziły mnie komunikaty, że to Kisiel na poważnie, a to zabrzmiało dla mnie jak oksymoron!

W każdym razie – pełna energii Dżusi Stern przybywa do Wrocławia, do rodzinnego mauzoleum zwanego mieszkaniem w kamienicy. To tam mieszkają jej ciotka, która wybyła w tajemniczy rejs, oraz siostra Dżusi, Eleonora – poukładana bibliotekarka, której życie odmierzone są od linijki. Jednak już pierwszego dnia Dżusi łamie jedną z zasad panujących w mieszkaniu i wpuszcza do środka tajemniczego mężczyznę, który zabiera z wnętrza jakiś przedmiot. To z kolei wywołuje niemałe zamieszanie: rodzinne tajemnice wypływają na wierzch wprost proporcjonalnie do trupów odnajdowanych we Wrocławiu, a zwyczajni ludzie okazują się nie być wcale tacy zwyczajni. Rozpoczyna się gra z czasem i próba rozwiązania zagadki sprzed szesnastu lat.

Jak to w przypadku książek Kisiel: od razu się wciągnęłam, choć może lepszym określeniem dla tej powieści będzie, że w niej utonęłam. Fabuła z miejsca porywa czytelnika, który na początku właściwie nie wie, czego powinien się spodziewać. Każda kolejna tajemnica jest stopniowo odkrywana przez siostry Stern, a dzięki temu i przez czytelnika. Ciężko domyślić się tutaj poszczególnych rozwiązań, chociaż miałam pewne drobne przewidywania dotyczące tego, kto jest zabójcą. Uważam jednak, że to nie najważniejsza zagadka tej powieści, a: o co tutaj tak właściwie chodzi?

Już przy lekturze Siły niższej zdążyliśmy się przekonać, że mamy tutaj do czynienia z Kiślowersum. Jednak Toń potwierdza, że to nie tylko zabawne Easter Eggi, a faktyczne powiązania fabularne. Może nieco na wyrost można powiedzieć, że Toń stanowi prequel Nomen Omen. Ale spokojnie: to nie tak, że wszystkie postacie są te same. Toń można przeczytać jako osobną książkę, którą – bądź co bądź – stanowi. Jednakże moim meduzim zdaniem o wiele przyjemniej czytać Toń ze znajomością Nomen Omen. Wtedy w pewnym momencie mamy dodatkowy zaciesz na twarzy, widząc powiązania pomiędzy tymi dwoma książkami.

Postacie, które pojawiają się w tej powieści są niezwykle barwne – nawet pozornie bezbarwna Eleonora jest barwna. Wszystkich da się z miejsca polubić, dzięki ich niebanalnym cechom charakteru, które pomagają im wyjść z nawet najgorszych sytuacji. Nawet jeżeli przez chwilę myślałam, że do kogoś będę odczuwać niechęć, to ostatecznie i tak czułam już tylko szczerą sympatię. To dlatego gorąco liczę na dalsze losy tych postaci, bo bardzo ciekawią mnie relacje, które rozwiną się między niektórymi z bohaterów (tak, jest nutka romansu).

Oczywiście nie zabrakło ałtorskiego poczucia humoru! Trupy wcale nie sprawiły, że humoru zabrakło. Główną osobą, która napędza całe towarzystwo jest energiczna Dżusi: to ona miota najzabawniejszymi komentarzami przez całą książkę. Wiele razy zaśmiewałam się z deklarowanych przez nią prawd życiowych. Dlatego nie martwcie się, może i Toń jest nieco poważniejsza niż dotychczasowe książki Kisiel, jednak poczucie humoru jak było, tak i jest dalej. I Alleluja!

Podsumowując, wciągnęłam się w tę powieść i wyczekuję dalszych losów sióstr Stern z niecierpliwością (proponuję hashtag #kiedyToń2). Poza tym jeżeli ktoś jeszcze nie miał styczności z twórczością Marty Kisiel, to dobry moment, aby rozpocząć przygodę z tą autorką. Z kolei jeżeli ktoś jest jej fanem, to czym prędzej powinien sięgnąć po Toń, bo to powieść godna uwagi. A czyta się ją bardzo łatwo, wystarczy tonąć. A to chyba potraficie?


Za egzemplarz dziękuję:

Komentarze

  1. ja myślałam że "toń" to nie czaownik w trybie rozkazującym, ale że chodzi o głębinę, zbiornik wodny ;o
    powiedz mi o co chodzi z tą aŁtorką i aŁtorskim,, bo to już drugi blog na którym widzę taki zabieg ;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie można to odebrać dwojako, obydwa stwierdzania pasują do fabuły.

      Szczerze powiedziawszy sama nie wiem, jaka jest geneza tego stwierdzenia. Po prostu przyjęło się, że o Marcie Kisiel nie mówi się, że jest autorką, a ałtorką.
      Sama o sobie też tak nieraz pisze na fanpage'u. Aczkolwiek nie mam pewności, kto to rozpoczął: fandom czy Kisiel.
      Generalnie uznałabym to za ładny przykład fandomowej "nowomowy", bo jednak Kisiel otoczyła się takimi charakterystycznymi stwierdzeniami.

      Mam nadzieję, że w jakimś stopniu odpowiedziałam na Twoje pytanie! :D

      Usuń
    2. O tak bardzo dziękuję za odpowiedź :D
      I przy okazji zapraszam do siebie na losowanie :)

      Usuń
    3. Nie ma za co! Cieszę się, że mogłam pomóc :)

      Usuń
  2. Najbardziej przekonał mnie chyba do niej zabieg marketingowy "toń, jeśli potrafisz" czy jakoś tak i z każdym zdaniem każdej recenzji utwierdzam się w przekonaniu, że chcę to przeczytać. Jednakże zaciekawiłaś mnie faktem, że lepiej poznać najpierw "Nomen Omen" żeby mieć lepszy obraz sytuacji- nie planowałam tej książki, ale może jeszcze to przemyślę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, to był bardzo trafny zabieg marketingowy - rzucał się w oczy i przyciągał uwagę.
      "Nomen Omen" nie jest koniecznością przez lekturą "Toni", ale według mnie miło czytać tę powieść ze świadomością tego, co dzieje się w "Nomen Omen".

      Usuń
    2. Tak też pewnie zrobię, dziękuję!

      Usuń
    3. Nie ma za co! Miłej lektury! :D

      Usuń
  3. Ja jeśli ma problem z odmianą (zazwyczaj nazwisk obcojęzycznych) to próbuję z tego wybrnąć bez odmieniania, a dodania innych słów. :D
    Książki Marty Kisiel wciąż przede mną, a to już kolejna bardzo pozytywna recenzja tej pozycji, więc chciałabym bardzo po nią sięgnąć, ale najpierw chyba sięgnę po "Nomen Omen", bo lubię wyłapywać nawiązania. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak też próbowałam zrobić w ten recenzji!
      Skoro tak, to polecam zacząć od "Nomen Omen", a potem zabrać się za "Toń". Ale generalnie: polecam wszystko Kisiel :D

      Usuń
  4. Też uważam, że ciekawie czytać to, znając Nomen Omen, ALE fajnie, że bez znajomości nie dostajemy niezwykłego spoilera do wydarzeń z Nomen Omen, a tylko wskazówki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda! Nie ma wielkich spoilerów do Nomen Omen, choć np. o Mojrach nie dowiadujemy się tak szybko.

      Usuń
  5. Muszę się w końcu zabrać za książki Marty Kisiel! Czuję, że się w tym odnajdę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kupiłam na tragach i niedługo będę czytać! Już nie mogę się doczekać :D

    OdpowiedzUsuń
  7. A mi się podoba ta poważność Toni. Pokazuje, jak bardzo ałtorka dojrzewa twórczo i będziemy mieć z niej niesamowitą pociechę ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza