„Ostatnia rodzina‟ [recenzja]


Fanką twórczości Zdzisława Beksińskiego jestem od kiedy babcia, gdy miałam jakieś trzynaście-czternaście lat, zabrała mnie do galerii sztuki w Sanoku. Były tam wystawione obrazy właśnie tego polskiego twórcy, o którym wcześniej nie słyszałam. Dowiedziałam się o tragicznej historii artysty, a jego obrazy szczerze  mnie zachwyciły. Potem to samo uczucie towarzyszyło mi, gdy czytałam jego opowiadania. A gdy dowiedziałam się o tym, że wychodzi film - musiałam na niego pójść.

Chociaż film jest stworzony przez początkującego twórcę, to otrzymał już kilka nagród oraz jest potencjalnie uważany za polski film, który powinien zostać nominowany do Oscara. I po obejrzeniu go zdecydowanie zgadzam się z tymi opiniami, bo pod wieloma względami Ostatnia rodzina jest po prostu fenomenalna.

Zacznę od tego, że nie otrzymujemy surowej biografii Beksińskich. To nie tak, że widzimy nudne ujęcia przy których znużony widz usypia na siedząco. Historia tej rodziny składa się z wielu elementów pozornie nieistotnych pod względem biograficznym. Zdarzają się sceny, które nie pokazują jakichś "przełomowych wydarzeń"  w życiu rodziny Beksińskich, ale za to nadają jej głębię. Sprawiają, że dzięki temu lepiej potrafimy wczuć się w atmosferę filmu oraz lepiej rozumiemy sytuację w jakiej znajdowali się ci ludzie. Z pozoru nieistotne sceny budują ten film i sprawiają, że widz potrafi zrozumieć historię Beksińskich, poznać ją nieco lepiej nie tylko w sferze biograficznych faktów, ale też prywatnych ułamków z ich życia.

Aktorzy świetnie spisali się w swoich rolach. Zastanawiałam się, jak wyjdzie im - a w szczególności Dawidowi Ogrodnikowi oraz Andrzejowi Sewerynowi - wcielenie się w dość groteskowe postacie. Stawiałam na coś naprawdę dobrego i nie zawiodłam się. Przedstawienie takich osób wymagało ogromnego talentu, a aktorzy poradzili sobie doskonale. 

Andrzej Seweryn w roli Zdzisława Beksińskiego pokazuje pewną niepokojącą cechę tego człowieka - jego zewnętrzny chłód, swoiste bycie maszyną. Przedstawia go jako osobę, która patrzy na świat przez pryzmat obiektywu aparatu czy kamery. To mężczyzna, który robi zdjęcia wszystkiego oraz nagrywa każdego - nawet najtragiczniejsze sceny. Zachowuje dziwny spokój w sytuacjach, kiedy powinien czuć lęk czy zdenerwowanie. Zamiast tego odcina się od rzeczywistości i patrzy na nią okiem kamery. Uwiecznia wszystko z pewną niepokojącą fascynacją, która idealnie odpowiada uczuciom towarzyszącym przy zetknięciu się z jego twórczością.

Jeżeli chodzi o Dawida Ogrodnika, to nie miałam wcześniej za dużej styczności z sylwetką Tomasza Beksińskiego, niemniej czytałam, że sposób gry aktora był trochę przerysowany w stosunku do oryginalnej postaci. Niemniej wyszło to na duży plus postaci. Według mnie został bardzo ciekawie przedstawiony z depresją i głębokimi zaburzeniami psychologicznymi. Tej postaci było mi chyba najbardziej żal w całym filmie. Miałam wrażenie, że był naprawdę niezrozumiały przez wszystkich ludzi, którzy go otaczali - psycholog, który nie słucha; rodzina, która zdaje się nie pojmować, co on przeżywa; przyjaciele, czy też raczej "dziewczyny", które nie próbują go zrozumieć. W takiej sytuacji nieciężko pojąć, dlaczego Tomasz Beksiński skończył tak, a nie inaczej. Myślę, że jego postać wysuwa się w tym filmie na pierwszy plan, chociaż pierwotnie mogłoby się zdawać, że będzie to właśnie postać ojca.

Podobało mi się ujęcie takich smaczków z jego życia, jak wspomnienie o tym, że tłumaczył Jamesa Bonda, pracował w Radiowej Trójce czy też klepsydra na drzwiach jego pokoju, która nawiązuje do jego młodzieńczych wyczynów (w Sanoku, rodzinnym mieście, rozwiesił nekrologii i klepsydry, a ludzie faktycznie uwierzyli, że chłopak umarł). Jego swoiste szaleństwo było przerażające, groteskowe i wywoływało u widza głębokie współczucie.

Inną postacią, której było mi żal jest Zofia Beksińska. Kobiety, która była spoiwem tej rodziny. Jedyna osoba, która podtrzymywała przy życiu resztę oraz budowała relację między resztą Beksińskich. Osoba, która jako jedyna była "normalna", ale problemy swoich bliskich znosiła jak własne. To, jak Aleksandra Konieczna przedstawiła jej postać jest naprawdę dobre. Widać w niej to, że często z trudem już znosi wyczyny swojego męża czy syna, a jednak dalej stara się ich wszystkich łączyć. Wie, że nie może się poddać czy załamać, ponieważ to oznaczałoby koniec także dla reszty. Na jej osobie z całej tej trójki dotychczas najmniej się skupiałam, ale po tym filmie otrzymuje ode mnie brawa.

Podsumowując aktorzy grający główne role spisali się niesamowicie i nadali odgrywanym postaciom głębię. Wyciągnęli z nich najważniejsze cechy i doskonale je przedstawili.


Podobało mi się wykonanie. Sceny mają miejsce przede wszystkim w mieszkaniu Zdzisława Beksińskiego, które z czasem się zmienia. A zmieniają się drobiazgi - pojawienie się ulotek z knajpek, wstawienie pralki - takie drobiazgi. Nie wiem, czy to tylko ja, ale moją uwagę przykuła także winda. A dokładnie fakt, że na jej ścianach z czasem pojawiają się napisy, potem są one i na drzwiach, aż w końcu winda zostaje odnowiona. Podobało mi się, że zadbano właśnie o takie pokazanie przemijania czasu - nie tylko przez charakteryzację postaci ale też drobne, niepozorne zmiany w ich otoczeniu. Cieszył mnie także ogrom obrazów Beksińskiego, które pojawiały się na ścianach, sztalugach - wszędzie. Byłam zachwycona, gdy widziałam szkice obrazów i miałam przed oczami ich finalny efekt. 

Jedyne, co zostawiło we mnie pewien niedosyt to zakończenie. Mam wrażenie, że ostatnie sceny, najważniejsze wydarzenia, zostały trochę pospieszone. Sceny lecą jedna po drugiej. Faktycznie ma to swój plus - przedstawienie, że te tragiczne momenty faktycznie były niczym lawina. A jednak ostatnia scena - morderstwo Beksińskiego... brakowało mi w nim czegoś. Czego? Na to pytanie doskonale odpowiada reakcja mojej przyjaciółki - "Nie rozumiem, dlaczego został zabity". Jeżeli ktoś nie jest zaznajomiony z historią tej rodziny, to może poczuć taki niedosyt. Ja, chociaż znałam powód, to i tak żałowałam, że nie zostało to jeszcze przedstawione kosztem chodzenia tego chłopaka po mieszkaniu Beksińskiego w tę i z powrotem. Jednak jest to znikomy mankament na tle bardzo dobrze wykonanego filmu, który warto obejrzeć, jeżeli znajdzie się na to chwilę.

Komentarze

  1. Tak, wystawa w Sanoku jest genialna, byłam z wycieczką klasową :)
    Ale na film się nie skuszę z dwóch powodów - tak jak polskie książki kocham, tak polskich filmów raczej nie trawię. A po drugie - to film, a nie bajka :D No cóż, z góry był na przegranej pozycji :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak, ten polski film jest naprawdę dobry (a sama ich fanką zdecydowanie nie jestem). Co do bajki... owszem, temu filmowi daleko do bajki.

      Usuń
  2. Kurczę, cały czas wybieram się na ten film, tyko...najpierw chcę przeczytać książkę o Beksińskich, którą mam pożyczyć od znajomej. I naprawdę, słowo honoru, w ciągu najbliższych 2 lat na pewno wybiorę się do Sanoka do muzeum pana B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Portret podwójny"? :) Też mam ją w planach, zresztą tak samo, jak i dzienniki Beksińskiego (malarza).
      A może do Krakowa Ci bliżej? Niedawno (bo bodajże z tydzień temu) otworzyli na Nowej Hucie wystawę obrazów Beksińskiego :)

      Usuń
  3. Byłam szczęśliwa, bo miałam iść na to z klasą (uczę się historii sztuki i u mnie w klasie w ogóle jest szał na Beksińskiego :D bardzo lubię jego twórczość <3), ale w końcu coś nie wyszło :( I nie obejrzałam tego :(
    Ale słyszałam, że rola Tomka została właśnie bardzo przerysowana i niepasująca do niego takim, jakim był naprawdę :D No ale to tylko to, co słyszałam :D
    Film obejrzę na pewno. Tylko nie wiem kiedy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam! Polecam również wystawę obrazów Beksińskiego w NCK w Krakowie, bo naprawdę warto! Niesamowita atmosfera.

      Usuń
  4. Jako wielbicielka twórczości Beksińskiego nie mogłam po prostu nie obejrzeć tego filmu.
    I - mój borze szumiący - choć oglądałam stosunkowo dawno, to film ze szczegółami pamiętam do tej pory. Zwłaszcza to zakończenie.
    Atmosfera, aktorstwo i soundtrack to małe mistrzostwa. (Ten, kto pomyślał o "Nights In White Satin" był geniuszem.).
    Tak samo jak Ty czytałam różne opinie na temat gry Dawida Ogrodnika i szczerze powiem, że nie wiem, co o tym sądzić. Może i było to przerysowane, a i może i zostało tak to pokazane na potrzeby specyfiki filmu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aj, widzę, że za dużo "i" mi się wkradło.

      No cóż.


      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza