Ci pierwszoroczniacy...

Idąc przez kampus uczelni i przyglądając się studentom, dotarło do mnie, że już nie jestem tą niezorientowaną w działaniu uczelni osobą, co rok temu. Uświadomiłam sobie, że moje nastawienie przez rok się bardzo zmieniło. Od rozdygotanego kłębka nerwów do (względnie) rozsądnego spokoju. Przed Wami porównanie mojego pierwszego dnia na uczelni oraz pierwszego dnia drugiego roku.

Rok temu, dokładnie 1 października 2015, wstałam z walącym sercem i żołądkiem zwiniętym w kulkę. Wypiłam melisę, ubrałam staranie przygotowane poprzedniego dnia ubrania. Torba też była od wczoraj spakowana – tablet naładowany, telefon naładowany, wszystkie pierdoły mam przy sobie. Poprzedniego dnia sprawdziłam, jakie mam połączenie autobusów, aby dostać się na uczelnię na czas. W torbie miałam schowany plan kampusu, a w pamięci wyryłam sobie, jakie zajęcia mam, z kim oraz gdzie. Byłam gotowa pytać o drogę, ale jednego byłam pewna: że zdążę na zajęcia. W końcu od godziny przyjazdu autobusu do zajęć miałam dobre pół godziny. To tak w sam raz, aby się odnaleźć, pójść do łazienki, poznać ludzi ze swojej grupy i na spokojnie zacząć zajęcia.

I wiecie co? Był korek.

Ale nie taki malutki spowodowany sygnalizacją świetlną. To był korek jak sto piorunów wywołany przez wypadek. Autobus bardziej stał niż jechał, a więc na dojazd, który powinien był zająć mi 30-35 minut, poświęciłam ponad godzinę. Wlokąc się w tymże pojeździe, ze ściśniętymi sercem pisałam wiadomości do kogo się dało – do przyjaciółek, do rodziców, że się spóźnię, że złe pierwsze wrażenie, że się jeszcze pewnie jakoś zbłaźnię, że w ogóle tragedia! Tragedia przez ogromne T!

Do dziś pamiętam dwójkę studentów, którzy ze spokojem zadzwonili do znajomych mówiąc ze śmiechem „no, my się na wykład spóźnimy‟, kiedy ja zdruzgotana sytuacją uznałam, że takiego pecha mogę mieć tylko ja. Pełna przejęcia w końcu dojechałam i niemal pobiegłam – co w butach na obcasie proste nie było – w stronę odpowiedniego budynku. W biegu poznałam koleżankę z grupy. Wbiegając na drugie piętro po schodach dostałam jeszcze zadyszki, więc musiałam sobie zrobić przerwę, aby złapać oddech i nie udusić się już pierwszego dnia zajęć. Aż dziwię się, że z moją koordynacją ruchową nie zabiłam się na tych schodach!

Wpadam do sali, dukam „przepraszam za spóźnienie‟ i zajmuję pierwsze wolne miejsce z brzegu. Dalej jestem zestresowana, próbuję uspokoić oddech, trzęsącymi się dłońmi wyciągam zeszyt z torby. Wykładowczyni w ogóle nie zareagowała na to spóźnienie.
Dzisiaj, 3 października 2016, zaczęłam drugi rok studiów. O godzinie siódmej rano zwlokłam się z łóżka, wyłączyłam budzik i przytargałam swoją zaspaną osobę do kuchni. Zrobiłam sobie mocnej, czarnej herbaty. Ślęczę nad tym kubkiem już dobre dziesięć minut, kiedy dociera do mnie, że nie sprawdziłam autobusu i nie wiem, jak mam dostać się na uczelnię. Niespiesznie sprawdzam to na telefonie, a w międzyczasie przeglądam Facebooka oraz piszę z przyjaciółmi.

Wracam do pokoju, gdzie dociera do mnie, że nie jestem spakowana. Tablet się ładuje, telefon został w kuchni, klucze są pod stertą papierów, torba na dnie szuflady, długopisy w kubkach, kalendarz gdzieś na półce, a portfel... to dobre pytanie: gdzie jest mój portfel? Przygotowanie ubrań? Otwieram szafę – i wybieram na chybił-trafił.

Siadam obok mamy – w dalszym ciągu popijając poranną herbatkę – a ona pyta mnie, jakie mam zajęcia. Wtedy uświadamiam sobie, że wiem, o której i wiem z kim, ale nie wiem, co i nie wiem gdzie. Kiedy jej to mówię, ona z uśmiechem stwierdza, że chyba w końcu zaczynam studiować.

Ponownie jest korek. Myślę sobie, że to w sumie śmieszne i zaczynam się do tego przyzwyczajać. Taka coroczna tradycja. Słyszę rozmowy pierwszoroczniaków, którzy sądzą, że jeden budynek jest blisko katowickiego dworca. Niestety czeka ich drobne rozczarowanie, gdy będą musieli iść tam dobre kilkanaście minut. W końcu na niecałe pięć minut przed wykładem, jestem na terenie kampusu. Jedyne, co mnie motywuje do pośpiechu to deszcz. Nagle podbiega do mnie zakapturzona dziewczyna: Przepraszam-a-sala-333A-to-gdzie-jest? pyta na jednym wydechu, a ja wskazuję odpowiedni budynek i mówię, że to przedostatnie piętro. Dochodzę do drzwi wejściowych, gdy nagle podbiega do mnie inna osoba Przepraszam, a budynek C gdzie jest...?. Ponownie tłumaczę i w końcu docieram pod salę. Może i nieco spóźniona, ale trudno. Wykładowca też się spóźnił.
Ten sam wykładowca opowiedział nam dzisiaj historię:
Mieszkam sześć kilometrów od uczelni. Przez korki jechałem tutaj ponad godzinę. W końcu zajechałem na parking z piskiem opon. Z piskiem, bo jakaś studentka pierwszego roku wyskoczyła mi pod koła, gdy szukała auli B. Dzisiaj już trzem osobom to tłumaczyłem! Widzę panikę, szaleństwo w oczach tych pierwszoroczniaków  Gdzie-jest-aula-B?!, Gdzie-jest-aula-B?!. *śmiech* I oni naprawdę sądzą, że ktoś ich zabije jak się spóźnią trzy minuty na wykład...

I to chyba nie wymaga komentarza.

A jakie wy macie ciekawe historie związane z pierwszym dniem na uczelni?
Jak wam minął pierwszy dzień wykładów, pierwszoroczniacy? Zadowoleni? 

Komentarze

  1. Ach...co do wykładowców czy samych przedmiotów...może być, nawet nie spodziewałam się, że dzisiaj będę mieć jakiekolwiek zajęcia! Myślałam, że samo spotkanie organizacyjne, a tu bach! Już pierwsze zajęcia! Z szukaniem sal w sumie nie ma problemów, gorzej z samą administracją...jakieś USOS, żetony, rejestracje na zajęcia, przypięcia! I to wszystko elektronicznie, czego tym bardziej nie ogarniam!
    A znając życie, za rok będę mieć z tego bekę! Choć teraz to wciąż stres i stres...chciałabym już mieć to wszystko za sobą, ale muszę teraz jakoś to ogarnąć...pocieszające jest, że nikt tego nie rozumie!^^
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślałam pierwszego dnia, jednak większość wykładowców od razu przechodzi do rzeczy. Ilekroć słyszę nazwę USOS, to cieszę się, że moja uczelnia ma inny system wprowadzony! Współczuję :(
      Spokojnie, za miesiąc, dwa będziesz się już o wiele swobodniejsza :D

      Usuń
  2. No jak dla mnie wykłady całkiem ok. Choć jeden strasznie nudny nie wiem jak wytrzymam te godziny spędzone na nim. Chociaż przynajmniej wypuszczają nas wcześniej, więc nie jest tak źle xd
    Jedynym moim problemem jest pieprzony USOS. Ja nawet nie wiem jak się tego używa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się - pieprzony USOS :3

      Usuń
    2. No niestety - niektóre wykłady zdarzają się nudne. Polecam na ten czas: obrazki ze śmiesznymi kotami, podpięcie się pod internet uczelni i puszczanie Harry'ego Pottera z napisami, sudoku, krzyżówki, kolorowanki, książki.
      Współczuję USOSa! Moja uczelnia wprowadziła inny system, ale z relacji przyjaciółek wynika, że to istna tragedia.

      Usuń
    3. Ja pierdzielę, USOS to jest czarna magia XD

      Usuń
  3. Ha, ha, ha... U mnie jak wiesz, zaczęło się, że poniedziałek wolny i środa wolna... A dzisiaj, we wtorek, nie musiałam jechać na angielski i ogólnie mam jedne zajęcia - wykład - który będzie trwał zapewne krócej niż zwykle. Ja chyba wciąż nie jestem prawdziwą studentką >< Bo nawet w pierwszy dzień, rok temu, nie potrafiłam się zgubić ani spóźnić. Nie mam żadnych wybitnie ciekawych wspomnień (chyba popadam w depresję studencką), prócz tego, że chciałam się wykazać znajomością książek na kanonie literatury :) A! I miałam straszne ADHD pierwszego dnia, kiedy rozmawiałam ze wszystkimi. No, i tyle.
    Drugi rok przed nami. Jupi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty nie musiałaś się stresować - ty wyznaczasz na uczelni trendy (skarpetkowe). A ja za to z dnia na dzień coraz ciekawiej - wczoraj korki, a dzisiaj korki i kolejki pod dziekanatem!
      Chyba jupi.

      Usuń
  4. Idealnie podsumowane :p. Pierwszy rok to u mnie nerwowe sprawdzanie gdzie co jest, jaki dojazd, o której muszę wyjść z mieszkania. Nawet we wtorek sprawdziłam sobie trasę, jaką muszę pokonać w środę, bo musiałam jeździć w inne części Krakowa na lektoraty :P. A teraz? Wczoraj spóźniłam się na zajęcia, a jeszcze rok temu biegłabym, żeby się nie spóźnić :P (choć dalej nie lubię tego robić, ale cóż, życie) :P. Popieram wszystkich, USOS to ZŁO!!!
    PS Jedyne, co nie zmieniło się od pierwszego roku za bardzo to dalej moja niechęć do używania telefonu na zajęciach (wiem, jestem nienormalna :P). Ale pracuję nad tym! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gekonie, wszystkie piszemy na chacie w trakcie zajęć. Ba! Zdarza mi się oglądać filmy na nudnych wykładach. Zmotywuj się i spróbuj używać także i telefonu :P Wiesz, zacznij małymi kroczkami - kilka smsów, wiadomość na fb... Nie każę ci dzwonić w trakcie zajęć! :P

      Usuń
  5. Miałam dziś głupi dzień i twój post zdecydowanie poprawił mi humor!
    Ja wiem, jak stresowałam się pierwszego dnia w technikum. Jeju, e przedmioty zawodowe, a moja szkoła ma dwie części (warsztatową i zwykłą) i dwie sale gimnastyczne i o jeju, jak ja się odnajdę, nie mogę się przecież spóźniać, a ten głupi autobus się tak ślimaczy! Dziś - 4 klasa, minęły 4 lata. Moje podejście: mam dziś 3h tego przedmiotu. Pierdzielę, piszę do Misia, że jedziemy na 3 godzinę i idziemy spać, a przez 1h i tak zdążę zrobić projekt kampanii :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Minęły 3* Jezu, ja śpię i nawet liczyć nie umiem! :D

      Usuń
    2. Zdrowe podejście! Dzięki temu będziesz spokojniejsza, a jeżeli planujesz studia - to tam jest jeszcze lżej.
      Także dzisiaj śpię - i co gorsza! - pojechałam na uczelnie na 8, a wykładowczyni nie przyszła! Mogłam spać dodatkową godzinę, a zamiast tego siedzieliśmy na prlowskich kanapach, w kurtkach (bo było zimno) i oglądaliśmy Harry'ego Pottera :P

      Usuń
  6. Ja co prawda nie byłam jeszcze na studiach i nie wiem, czy pójdę, ale szczerze powiedziawszy to denerwowałam się już podczas pierwszego dnia w technikum ;) Na szczęści nie zgubiłam żadnych sal i nie zrobiłam żadnej gafy i to co najlepiej opiszę moje podejście do szkoły w tej chwili to:
    1 klasa: "Dlaczego wy chodzicie głównym wejściem!!! Ono jest dla gości!!!"
    4 klasa: "Mam coś do zostawienia w szatni? Nie? Pierdzielę, idę głównym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie różnice zawsze się pojawiają, gdy się człowiek przyzwyczaja do otoczenia! Czy to sposób wchodzenia do szkoły czy też spokojniejsze podejście do spóźniania się.

      Usuń
  7. Kurczę, ja własnie zaczynam studia i chyba mam trochę za bardzo wywalone, znaczy, przejmuję się jak to ja, ale nie aż tak jak Ty wtedy XD Sali szukam na luzie ;__; Mam zajęcia w 5 różnych zakątkach miasta, ale już po paru dniach wszystko ogarnęłam, może dlatego, że to miasto, do którego 3 lata codziennie jeździłam do liceum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że nie panikujesz! W końcu mówi się, że tylko spokój może nas uratować. Sądzę, że to prawdziwe i dobrze, że nie jesteś spanikowana, gdy szukasz sali oraz dobrze, że orientujesz się w mieście :P

      Usuń
    2. Spanikowana będę przed kolokwium z kości :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza