„Summoner. Bitwa‟ – Taran Matharu [recenzja]


Fletcher i jego przyjaciele wyruszają w eter, by podjąć śmiertelnie niebezpieczną walkę o przywrócenie porządku w swoim świecie. Z garstką żołnierzy u boku Fletcher musi stawić czoła swojemu nemezis, białemu orkowi, którego celem jest zniszczenie wszystkiego, co młodzieniec kiedykolwiek kochał.

Z recenzji pierwszego tomu mogliście się przekonać, że nie byłam szczególnie zachwyconą tą serią, jednak dałam szansę drugiej części, która pozytywnie mnie zaskoczyła. W związku z tym liczyłam, że trzeci tom utrzyma poziom, jednak w ostatecznym rozrachunku Bitwa wywołuje we mnie dość skrajne odczucia. Niemniej, zacznijmy od początku!

Drugi tom zakończył się dramatycznie. Był to typ hangclifferów, które znamy z seriali. Wiecie, gdy kończy się sezon taką sceną, aby następny rok oczekiwań stanowił torturę. Tutaj było podobnie, ponieważ byłam niezwykle zaciekawiona, jak potoczy się dalej cała ta wycieczka do eteru. Już wcześniej wiedzieliśmy, że jest to zabójcza dla ludzi kraina, nie tylko ze względu na atmosferę, ale też przez sam fakt, że zamieszkiwana jest przez demony, a orki regularnie odwiedzają swoje tereny. Co za tym idzie, spodziewałam się niezłej przeprawy.

Ogólnie atutem pierwszej połowy książki (czyli akcji w eterze) jest możliwość lepszego poznania świata demonów. Ta część była dla mnie ciekawa tylko ze względu na chęć dowiedzenia się czegoś więcej o mechanice, historii i pomyśle autora. Kwestie fabularne, które miały tam miejsce raz były ciekawsze, innym razem nieco nużyły. Niektóre wątki sprawiały, że nie zauważałam upływu stron, a inne wywoływały we mnie chęć oświadczenia: "tak, wiem, spodziewałam się tego".

Z kolei druga część książki, która dotyczy przedstawionej w opisie walki z białym orkiem, jest niejako typowa. To znaczy, że widzieliśmy ten motyw już wiele razy w innych powieściach, a jednak dalej zagłębiamy się w niego z pewnym zainteresowaniem (bo kto nie lubi epickich walk?). 

A skoro już o epickich walkach mowa, to muszę wam coś powiedzieć: nie lubię cukierkowych książek. Kiedy nikomu nie dzieje się krzywda w realiach wielkich sporów mam wrażenie, że autor popełnia błąd. Nie chodzi o to, aby od razu wywoływać rzeź rodem z Gry o tron, ale doza realizmu pod postacią uśmiercenia jakichś - chociażby - drugoplanowych postaci jest mile widziana. Może i wywoła nieprzyjemne ukłucie w sercu, może poleci łezka, ale (prawie) zawsze wychodzi to powieści na korzyść. I chwalmy Tarana Matharu, że mimo wszystko nie obawiał się usunięcia ze świata żywych niektórych osób. Oczywiście potrafi zachować optymistyczne zakończenie, ale jednocześnie jest w stanie wbić czytelnikowi szpilę w serce. I dobrze.

Świat wykreowany przez Matharu to zbitek wielu pomysłów, które już ktoś kiedyś stworzył z dodatkiem pewnej inwencji twórczej autora. Co za tym idzie możemy dostrzec pewne podobieństwa do innych tworów fantasy, które mogą wydawać się nieco natrętne (biały ork), ale również takie, które są oryginalne, ciekawe i sprawiają, że czytelnik chce się dowiedzieć więcej.

Staram się patrzeć na tę trylogię z przymrużeniem oka. Ma to związek z tym, że grupą docelową Matharu jest młodzież, do której bądź co bądź już się nie zaliczam. Jestem przekonana, że gdyby autor postanowił wydać tę powieść za moich czasów gimnazjalnych, to wyniosłabym ją na piedestały. Obecnie spoglądam na tę historię z dozą sceptycyzmu powstałego wskutek lektury wielu poważniejszych książek fantasy. 

Czy jednak oznacza to, że ogólnie odradzam tę trylogię? Nie. Ma swoje mocne strony, które potrafią przyciągnąć uwagę nawet bardziej doświadczonego czytelnika. Ma także pewne znaczące słabości, ale są szanse, że młodszy czytelnik nie zwróci na nie większej uwagi. Jednak osoby, które mają za sobą Władcę Pierścieni, Eragona, Harry'ego Pottera mogą mieć pewne poczucie, że już kiedyś widzieli podobną historię.




Komentarze

  1. Nie mogę się doczekać przeczytania, tym bardziej, że mówisz, że zostają uśmiercone pewne postaci (ha! jestem ciekawa kto taki)
    Czy zostaje rozwinięty jakiś wątek romantyczny, czy autor całkowicie go sobie odpuścił? :>
    (Pożycz! Szybko!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczysz, zobaczysz :D
      Po "Listach do utraconej" pożyczę :P

      Usuń
  2. Myślę, że skuszę się na tę trylogię żeby wyrobić sobie o niej własne zdanie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Też lubię, kiedy postaci nie są otaczane miłością i dozą bezpieczeństwa - śmierć zawsze przynosi dreszczyk adrenaliny :)
    Wiesz, ja to przeczytam... Kiedy... Nie wiem xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, wierzę, że przeczytasz :P Poczekam na Twoją recenzję

      Usuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza