„Seria niefortunnych zdarzeń‟ [sezony 1 i 2 – recenzja]


Wyjątkowe rodzeństwo – Wioletka, Klaus i Słoneczko Baudelaire'owie – otrzymują informację o śmierci swoich rodziców. Zgodnie z ich testamentem mają zostać przekazani pod opiekę najbliższego krewnego. Niestety zapis ten zostaje zrozumiany jako „najbliżej mieszkającego krewnego‟ przez co rodzeństwo trafia do okrutnego, łasego na fortunę dzieci Hrabiego Olafa. Dzieci muszą uratować siebie przed Hrabią. Na szczęście mają cichego anioła stróża – tajną organizację, która za wszelką cenę spróbuje powstrzymać Olafa.

Zacznę od tego, że nie czytałam książek z Serii niefortunnych zdarzeń, jak również nie widziałam filmu, który powstał kilka lat temu. Dlatego też serial z Neilem Patrickiem Harrisem jest moją pierwszą stycznością z tym uniwersum. Ze względu na to w mojej recenzji nie będę w stanie odnieść się do wcześniejszych wersji tej historii.

Mimo to starałam się dowiedzieć jak najwięcej z wiki poświęconej Serii niefortunnych zdarzeń i wydarzenia z książek wydają się być wiernie oddane w serialu. Sprzyja temu fakt, że jeden tom zostaje przełożony na dwa odcinki, które trwają po pięćdziesiąt minut. Co za tym idzie historia jest bez wątpienia rozbudowana oraz szczegółowa.


Pierwsze słowo, które przychodzi mi na myśli, aby opisać ten serial to: dziwne. Dlatego rozumiem, dlaczego komuś może się ta produkcja nie spodobać. Od pierwszych chwil jesteśmy zarzuceni całą tą dziwnością, pozorną sztucznością gry aktorskiej oraz wtrąceniami, które przełamują barierę między światem serialowym a rzeczywistym.

Jednak właśnie te wszystkie dziwactwa tak bardzo uwiodły mnie w tej serii. Nawet jeżeli pierwsze odcinki oglądałam z ogromną dawką sceptycyzmu, to szybko przekonałam się, że Seria niefortunnych zdarzeń kreuje się na pozornie złą, ale tak naprawdę jest wyjątkowa, niebanalna oraz oryginalna.

Fabuła porywa niemal od początku. Narrator co chwilę wspomina, że historia Baudelaire'ów z każdą kolejną milisekundą będzie coraz to tragiczniejsza,  co dodatkowo podsyca chęć oglądania. Może brzmi to nieco sadystycznie, ale widz aż chce się dowiedzieć, jakiemu nieszczęściu będą musiały stawić czoła biedne (choć jednocześnie bogate) sieroty. Oglądający Serię niefortunnych zdarzeń bardzo szybko zaczyna się współodczuwać z Baudelaire'ami. W tym samym momencie, co i oni odczuwamy nadzieję na lepsze zakończenie, ale jak wiele razy zapewniał nas narrator: musimy się zderzyć z twardą ścianą rzeczywistości.


Każda kolejna historia (pomijając elementy wspólne, jak walka z Hrabią Olafem) jest oryginalna. Rodzeństwo co dwa odcinki zmienia swoje miejsce „zamieszkania‟, gdzie liczy na uwolnienie się od antagonisty oraz jego popleczników. Z czasem zaczynają też podążać szlakiem wskazówek zostawionych przez tajną organizację. Ze względu na to otrzymujemy nie tylko barwną historię rozgrywającą się w ciekawych lokacjach, ale również niesamowitą enigmę.

Intrygujący jest też wątek Lemony'ego Snicketa – narratora historii. To on wtajemnicza nas w historię rodzeństwa, uważając to za swój przykry obowiązek. To właśnie Lemony jest osobą, która łączy świat serialu z naszym, rzeczywistym. W trakcie ucieczki (choć nie wiemy właściwie przed czym) opowiada historię Baudelaire'ów, a każdą kolejną dedykuje martwej i tajemniczej Beatrice. W ten sposób powstaje druga płaszczyzna na której rozgrywa się historia i szczerze powiedziawszy: jest równie interesująca, jak główna linia fabularna.

Oglądając ten serial zauważyłam, że produkcja jest skierowana dla osób powyżej siódmego roku życia (w końcu książki z tej serii są dla dzieci), ale liczne nawiązania występujące w historii są zrozumiałe tylko dla starszych oglądających. Samo nazwisko głównych bohaterów: Baudelaire, czyli przedstawiciel dekadentyzmu, okresu wiecznego nieszczęścia. Można powiedzieć, że nazwisko jest niemal prorocze dla całej historii. Pan Poe ma żonę Eleonorę, co nawiązuje z kolei do jednego z opowiadań Edgara Allana Poe. Z kolei jeden z synów ma na imię Edgar. A wiecie skąd (według mnie) ten cały kaszel? Poczytajcie Beczkę Amontillado. Z bardziej współczesnych nawiązań pojawia się następujący dialog miedzy dwójką bohaterów: So tell me what you want, what you really, really want, na co pada odpowiedź I will tell you what I want, what I really, really want. To z kolei jest oczywistym nawiązaniem do kultowej piosenki Spice Girls.


Na peany zasługuje gra aktorska. Pozornie może się ona wydawać sztuczna i nienaturalna, dziwna i niemożliwa, a jednak: w ten sposób mogą zagrać tylko osoby posiadające talent. Ta sztuczność i dziwaczność jest zaletą, która została tak dobrze wpleciona w historię, że dodaje jej uroku. Czasami sprawia, że niektóre wątki są zabawne, czasami wzbudza w nas negatywne emocje, jak złość na Hrabiego Olafa. Bo warto podkreślić, że Neil Patrick Harris odgrywa swoją rolę niesamowicie! Kojarzycie go jako Barneya z HIMYM? Cóż, tutaj jest niesamowitym czarnym charakterem. Wzbudza złość, niechęć i szczerą nienawiść. Jestem czepialska jeżeli o antagonistów chodzi, ale Hrabiemu Olafowi nie mam nic do zarzucenia jeżeli o kreację chodzi!

Zapewne po tej recenzji już poznajecie, że produkcja mnie uwiodła. Z niecierpliwością będę wyczekiwać trzeciego sezonu, który najprawdopodobniej zawita na Netflixa w 2019 roku. Żywię taką nadzieję, ponieważ Seria niefortunnych zdarzeń jest fenomenalnym serialem, który warto obejrzeć!

Komentarze

  1. Na razie oglądałam tylko pierwszy sezon i mam nadzieję niedługo zabrać się za drugi, ale również jestem bardzo na tak. Choć na pewno nie zostanie on moim ulubionym serialem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim ulubionym też nie zostanie, ale na pewno jest wysoko na liście :D

      Usuń
  2. Podobnie jak Ty nie znam ani książek ani wcześniejszego filmu, ale wiem, że uchodzą w niektórych kręgach za kultowe.

    Sama wolę chyba szczęśliwsze historie, myślę, że frustrowałabym się oglądając ten serial.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również tak słyszałam, więc dobrze mieć w końcu kontakt z tym tworem.

      Ach, no tak, to może być frustrująca produkcja, nie przeczę!

      Usuń
  3. Ty sadystko xD Ale pewnie gdybym oglądała serial, ten chwyt też by na mnie działał, bo w książkach często działa :D Jednak, jak wiesz, ja nie przepadam za serialami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pff, no taka moja natura :P Wiem, że nie przepadasz za serialami, ale może kiedyś się do nich przekonasz!

      Usuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza