One Day at a Time [recenzja sezonów 1-3]

Samotna matka kubańskiego pochodzenia wychowuje dwójkę nastoletnich dzieci z "pomocą" staroświeckiej mamy.

Recenzja tego serialu miała zawitać na mojego bloga już po premierze drugiego sezonu, tak się jednak złożyło, że cały czas nie umiałam się zabrać za napisanie kilku słów o One Day at a Time. I może to dobrze, ponieważ teraz, kilka dni po premierze trzeciego sezonu na Netlifixie, mogę napisać jeszcze więcej i na świeżo przywołać powody, dla których ta produkcja jest godna obejrzenia.

One Day at a Time to z pozoru sticom, opowiadający o dość barwnej rodzince. W jednym mieszkaniu żyją babcia, Lydia, której przyszło uciekać z Kuby w latach młodości, jej córka, Penelope, pielęgniarka oraz weteranka wojenna oraz dzieci tejże córki, nastoletni Elena oraz Alex. Regularnie w ich życiu uczestniczą także Schenider, Kanadyjczyk, a zarazem właściciel budynku oraz szef Penelope, doktor Berkowitz. Każdy odcinek przepełniony jest ich przygodami, radzeniem sobie z życiem, poczuciem humoru oraz... bardzo poważnymi kwestiami.

Bo tak naprawdę One Day at a Time to nie tylko urocza i zabawna produkcja do pośmiania się w długie zimowe wieczory. To serial, który niemal w każdym odcinku porusza aktualne oraz niesamowicie ważne problemy społeczne. Co więcej twórcy robią to z niezwykłą klasą oraz otwartością. A jakie to sprawy postanowiono poruszyć w sitcomie? Zespołu stresu pourazowego, depresji, stanów lękowych, alkoholizmu. Produkcja ta uwzględnia również kwestie rasizmu, feminizmu, religii oraz homoseksualizmu.
Rzadko mi się zdarza znaleźć naprawdę mądry serial. Szczególnie, jeżeli zaklasyfikowany jest jako sitcom. A jednak One Day at a Time doskonale sobie z tym radzi i potrafi pokazać, że oprócz rozbawienia publiki do łez, potrafi odnieść się do współczesności i ważnych kwestii społecznych. Dlatego też, oglądając ten serial dostrzeżemy odniesienia do ruchu #metoo czy prezydentury Trumpa. Produkcja ta szerzy akceptację, a także uwrażliwia na problemy psychologiczne, które (niestety) dalej postrzegane są jako ujma na honorze.

Jestem zachwycona sposobem, w jaki twórcy radzą sobie z poruszanymi problemami. Co więcej nigdy nie robią tego nachalnie, ani w nudny sposób. Czasami można nie zauważyć, jak kolejny odcinek szybko zleciał – nawet jeżeli bohaterowie przez większość czasu siedzieli na kanapie i po prostu rozmawiali.

Produkcja ta jest bardzo emocjonalna. Nie zliczę, ile razy śmiałam się albo płakałam, oglądając trzy sezony One Day at a Time. Produkcji nie brakuje cech sitcomu, a zabawne dialogi na pewno doprowadzą do śmiechu wielu oglądających. Z kolei podniosłe momenty wiele razy doprowadzą do tego, że w kącikach oczu pojawią się łzy. A nawet jeżeli akurat się nie śmiałam albo nie płakałam, czułam, jak serce mi rośnie, ponieważ to naprawdę ciepły i rodzinny serial. Oglądając go, czuje się pewien spokój oraz szczere zadowolenie.
Aktorzy spisują się świetnie w wyznaczonych przez siebie rolach, widzimy, jak bohaterowie zmieniają się na przestrzeni odcinków pod wpływem innych osób oraz wydarzeń, w których biorą udział. To nie są stałe, niezmienne postacie, a ludzie z krwi i kości, którzy popełniają błędy, mają chwile zwątpienia, boją się, ale również cieszą, kochają i spełniają swoje marzenia. One Day at a Time to produkcja, w której można odnaleźć siebie.

W One Day at a Time znajdziemy wszystko: przyjaźń, romans, rodzinę, humor, dramat. Każdy odcinek ogląda się bardzo szybko, a gdy raz się zacznie, nie sposób oderwać się od tego serialu. Zresztą, już wcześniej pisałam: nawet jeżeli bohaterowie nie robią z pozoru nic ekscytującego, i tak pochłania się z fascynacją każdą kolejną minutę. Wada tego jest taka, że sezon można obejrzeć nawet w jeden dzień, a na kolejny trzeba czekać dość długo...

Podsumowując, jeżeli jeszcze jakimś sposobem umknęło wam istnienie One Day at a Time, koniecznie powinniście to nadrobić! Produkcja ta jest wciągająca, ciekawa, zabawna, wzruszająca oraz orzeźwiającą na tle innych, popularnych sitcomów.

Komentarze

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza