Miłość pod jednym dachem [recenzja filmu]

Gabriela, architektka, wygrywa zaniedbany hotel w Nowej Zelandii. Jednak żeby budynek odzyskał dawną świetność, będzie potrzebowała pomocy lokalnych mieszkańców.

Fabuła przedstawiona w Miłości pod jednym dachem jest niezwykle schematyczna – wyciągnięto znane motywy z innych filmów romantycznych i po prosto je powielono. A zatem życie głównej bohaterki (bizneswoman z wielkiego miasta) się wali, w związku z tym wyjeżdża do małego miasteczka, gdzie musi zmierzyć się z różnymi problemami. To również tam znajduje nowych przyjaciół oraz zdobywa szansę na prawdziwą i wieczną miłość...

Historia jest dość przewidywalna oraz nie wnosi nic nowego do gatunku. Okraszona jest ładnymi widokami, nawet zabawnymi dialogami, gagami sytuacyjnymi oraz małomiasteczkowym urokiem. Przez większość filmu nie dzieje się nic nadzwyczajnego, jednak fabuła jest na tyle prosta, że niemal ironicznie można ją uznać za przyjemną. Jasne, nie brakuje tam dziur logicznych, które mogą nieco zirytować, jednak oprócz tego widz może spędzić przyjemne półtorej godziny na seansie. Albo potwornie się znudzić. Jedno z tych dwóch.
Frustrująca może być główna bohaterka, która z początku pokazana jest jako ambitna oraz inteligentna kobieta, która pragnie sukcesu zgodnego z jej ideałami. Z drugiej zaś strony trudno nazwać rozgarniętą osobę, która postanawia zgłosić się do udziału w podejrzanym konkursie, w którym należy wpłacić niewielką kwotę... W dalszej części filmu niezbyt inteligentnych wyborów nie brakuje, co niektórym widzom może działać na nerwy. Niestety tak było i w moim przypadku – Gabriela irytowała swoją głupotą.

Pozostałe postacie nieszczególnie zapadają w pamięć. Oparto się na kilku znanych schematach tworzenia bohaterów – przystojny, zraniony i samotny; pozytywna, gadatliwa i otwarta; zazdrosna, ambitna i z problemami; arogancki, rozpieszczony i głupi, itd. W ten sposób potraktowano wszystkie postacie. Niestety odebrano im jakąkolwiek oryginalność. Mam wrażenie, że twórcy postanowili losowo dobrać archetypy postaci, które sprawdziły się w innych, starszych filmach.
W całej produkcji najbardziej podobała mi się atmosfera, która towarzyszy widzowi przez cały seans. Miłość pod jednym dachem rozgrywa się w niewielkim miasteczku w Nowej Zelandii, gdzie wszyscy wszystkich znają. W związku z tym wielokrotnie pojawiają się sceny, w których pokazane są więzy między bohaterami. Przedstawiono, jak otwarci są mieszkańcy, że zawsze są skorzy do pomocy w sprzątaniu domu czy przyniesieniu posiłku. To z kolei sprawia, że oglądając ten film, można się serdecznie uśmiechnąć i pozazdrościć bohaterce takiej rzeczywistości.

Prawdopodobnie ten element uważam za najbardziej urzekający w Miłości pod jednym dachem, jednak w filmie pojawił się ten inny zabieg, który jedni mogą uznać za ciekawy (inni z kolei za tani). Gabriela ma fioła na punkcie ekologii oraz dąży do tego, aby zbudować energooszczędny i ekologiczny dom. Planuje to zrealizować przez odbudowę hotelu, a co za tym idzie pokazany jest obecnie popularny (i zarazem społecznie istotny) trend dbania o ekologię i środowisko. A to wszystko w uroczej otoczce nowozelandzkich widoków na naturę.

Krótko mówiąc, Miłość pod jednym dachem to przeciętniak. Mamy tutaj do czynienia ze schematyczną historią przepełnioną niezbyt ciekawymi bohaterami. Można w niej jednak znaleźć pewien urok, który pozwoli rozluźnić się w leniwą sobotę. Nie zdziwi mnie jednak, jeżeli ktoś uzna ten film za irytujący i nudny. Dlatego jeżeli już po pierwszych minutach, poczujecie, że to nie dla Was – po prostu odpuśćcie.

Komentarze

  1. Ojej!
    Ta recenzja spowodowała, że mam ochotę go obejrzeć. Mi może się spodobać, bo nie mam dużych wymagań co do filmów, a czasem potrzebuję czegoś tak lekkiego i niewymagającego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym układzie liczę, że Tobie się spodoba :D

      Usuń
  2. Aktora żadnego nie kojarzę, więc może dla poznania obejrzę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybitną grą aktorską może i się nie wykazali, ale kto wie, może warto!

      Usuń
  3. Wydaje się być zacny. Jak w końcu wróce do domu to sobie oglądne.

    OdpowiedzUsuń
  4. Film idealny na sobotni wieczór, przy winie. :D Tylko muszę zapamiętać tytuł.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza