„Dom Wschodzącego Słońca‟ – Aleksandra Janusz [recenzja premierowa]


Mag-szermierz Lloyd zmierzy się ze swoją mroczną przeszłością. Błyskotliwy informatyk wyjdzie poza wirtualny świat. Narcystyczny rockman Gabriel wreszcie zacznie podejmować własne decyzje. Razem z zakonnicą Weroniką, wiekowym Krzysztofem oraz niespodziewanym przybyszem z odległych stron stawią czoło mitycznym bestiom oraz dawnym – i nowym – wrogom. Czy znajdą odpowiedzi na zagadki, jakie zostawiła po sobie legendarna Kaja Modrooka? I czy Eunice wyjdzie zwycięsko z próby, jaką postawi przed nią los?

Są książki, które zachęcają mnie do siebie samą okładką. Wiecie, w ten sposób natknęłam się na mojego ukochanego autora – bo uznałam, że ma ładne grafiki na okładkach. A gdy zobaczyłam Dom Wschodzącego Słońca, to szczerze się zakochałam. Przeczytałam opis i uznałam, że będzie to ciekawa książka z kategorii urban fantasy. Czy faktycznie to otrzymałam?

Dom Wschodzącego Słońca to tak naprawdę cztery opowiadania, które skupiają się na poszczególnych postaciach przedstawiając w ten sposób ich historię. A przynajmniej śmiało można tak powiedzieć o pierwszych trzech „rozdziałach‟, ponieważ czwarty odebrałam jako zawiązanie akcji dla faktycznej fabuły tej serii. Przyznam szczerze, że mam bardzo mieszane uczucia co do fabuły. Z jednej strony książkę czytało mi się szybko, sprzyja temu przyjemny styl Aleksandry Janusz. Jednak z drugiej musiałam oddawać się lekturze tej powieści na raty.

Wiele razy możemy zauważyć pewien chaos w historii, a przynajmniej ja go odczułam. Szczególnie w drugim opowiadaniu, gdy przez chwilę nie potrafiłam się połapać, co się tyczy przeszłości, a co teraźniejszości. Niektóre wątki wrzucane są nagle i w dużej ilości. Przez to czytelnik potrzebuje wyjątkowo skupić się na tym, co czyta, aby znaleźć sens. Z czasem wątki zaczynają się zazębiać i znajdujemy w tej odcinkowości pewną spójność, jednak oczekiwałabym jej trochę więcej, aby lekturę określić mianem w pełni przyjemnej.

Za największy atut uważam świat przedstawiony w powieści. Jest on niesamowity! Już kiedyś słyszałam, że Aleksandra Janusz ma ogromną wyobraźnię jeżeli chodzi o tworzenie systemów magii, jednak dopiero w trakcie lektury Domu Wschodzącego Słońca przekonałam się o tym na własnej skórze. Świat magiczny posiada własne zasady, hierarchię, jest pełen mitycznych istot, które również charakteryzują się własnym kodeksem. Skupmy się jednak na magach, którzy mają największe znaczenie dla tej historii: ich zdolności są świetne. Aleksandra Janusz wyszła poza schemat miotania kulami ognia na rzecz stworzenia (między innymi) cybermagów oraz szermierzy. Ten pierwszy typ magii podbił moje serce od pierwszych stron, więc liczę na więcej Timothiego w następnym tomie.

Bohaterowie są barwni i różnorodni. Każda postać ma zupełnie inny charakter, posługuje się nieco innym rodzajem magii, ma za sobą inną historię i doświadczenia. Tworzą niezwykle kolorową grupę, która w zaskakujący dobry sposób znajduje wspólne podłoże do rozmów. Są dla siebie jak rodzina mimo licznych różnic. Praktycznie każdą osobę z osobna polubiłam i żałuję, że nie zostało im poświęcone więcej czasu. Zakładam jednak, że więcej dowiemy się o nich w kontynuacji.

Nie bez powodu użyłam wcześniej zwrotu „praktycznie każdą‟, ponieważ była jedna postać, której jakoś nie potrafiłam pozytywnie odebrać. Eunice, główna bohaterka była dla mnie już czymś zbyt wielkim do polubienia. Mimo że z czasem przyjęłam do wiadomości motywy, które nią kierowały, to w dalszym ciągu jej zachowanie nieco wykraczało poza moje rozumowanie. Była dla mnie za rozwydrzona, a jej buntowniczość była irytująca.

Pod koniec Domu Wschodzącego Słońca miałam podobne odczucia, jak w trakcie lektury Dwóch kart Agnieszki Hałas. Świat przedstawiony jest świetny, ale fabularnie dostrzegam chaos. Kolokwialnie mówiąc: momentami miałam wrażenie, że nie ogarniam. Mimo to sama końcówka sprawiła, że jestem zaciekawiona tym, co wydarzy się w następnym tomie. Pozostaje mi liczyć, że podobnie jak w przypadku Teatru węży z czasem po prostu będzie lepiej. Tym bardziej, że Dom Wschodzącego Słońca to debiut sprzed dwunastu lat po drobnej korekcie. Wierzę, że kolejny tom może być o wiele lepszy jakościowo, ponieważ będzie pisany z większym doświadczeniem autorki.

Jak możecie zauważyć, mam dość mieszane uczucia względem tej książki. Dostrzegam jej liczne atuty, jednak nie sposób przymknąć oko na pewne wady. W historii panował pewien nieporządek i czasami czułam, że czegoś mi brakuje. Jednakże końcówka tomu dała mi nadzieję, że to coś pojawi się w kontynuacji. I pozostaje mi się trzymać tej nadziei.


Za egzemplarz dziękuję:

Komentarze

  1. Sama właśnie czytam i momentami również dostrzegam ten chaos, ale mam nadzieję, że jednak nie będzie on aż tak wpływał na ocenę, bo poza tym wszystko bardzo mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, myślę, że w drugim tomie już go nie będzie, więc jestem dość pozytywnie nastawiona :D

      Usuń
  2. Byłam bardzo ciekawa opinii na temat tej książki. Bardzo spodobały mi się poprzednie dzieła tej autorki i mimo chaosu sięgnę po ten tom, bo mimo wszystko zapowiada się ciekawie. No i ta okładka.. Cudo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, okładka to cudo <3
      Ja dopiero jestem przed innymi dziełami Janusz :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza