„Ania, nie Anna‟ [sezon 1 – recenzja]


Ekranizacja bestsellerowej i międzypokoleniowej historii.

Rodzeństwo Maryla i Mateusz potrzebują w gospodarstwie pomocy. W związku z tym decydują się na adopcję chłopca. Przez pomyłkę na Zielone Wzgórze trafia Ania Shirley, sierota o bujnej wyobraźni. Dziewczynka po nieciekawej przeszłości musi się odnaleźć w nowym świecie, który niekoniecznie będzie jej zawsze sprzyjać. Ale! Kiedyś pech musi zostać wyczerpany do końca, prawda?

Kiedy usłyszałam o tej ekranizacji w wykonaniu Netflixa najpierw pojawiła się radość. A potem zaczęłam się zastanawiać - czy Netflix zniszczy mi dzieciństwo? Do dzisiaj jestem ogromną fanką przygód rudowłosej Ani, także nieco obawiałam się serialowej wersji pierwszego (a wręcz połowy) tomu. Szczególnie, gdy usłyszałam coś o nadawaniu Ani mroku oraz problemów psychologicznych. Może i dodałoby to wiarygodności, ale mi niszczyło obraz tej niezwykle ciepłej i pozytywnej osoby.

Jednak mimo obaw zaczęłam oglądać tę produkcję - w końcu nie mogłam tego ot tak przepuścić. I po pierwszym odcinku nie byłam zachwycona. Były momenty, które od razu przywoływały na mojej twarzy uśmiech, ponieważ przypominałam sobie czasy czytania tych powieści po raz pierwszy. Jednak zdarzały się też fragmenty, które faktycznie dodawały serialowi mroku. To wtedy Ania była przedstawiona jako pokrzywdzona istota z niemałymi problemami psychologicznymi. Dlatego potrzebowałam chwili zanim sięgnęłam po drugi odcinek.


Może i dobrze, że zrobiłam tę przerwę, ponieważ od drugiego odcinka nie potrafiłam się oderwać. I to mimo wizji zaliczeń, egzaminów, prac grupowych, pracy i innych dodatkowych czynności, które miałam na głowie. Nagle Anne okazało się być niesamowitym serialem, który mimo zgrzytania zębami był naprawdę ciekawy.

Większość elementów z książki została przedstawiona należycie - tak, jak faktycznie wymyśliła to Montgomery. Tak było ze scenami, dialogami, charakteryzacją. Czułam się, jakbym oglądała jak ktoś czyta mi Anię z Zielonego Wzgórza. To te fragmenty wywoływały uśmiech na mojej twarzy, ponieważ przypominałam sobie niejedną lekturę książek.

Z kolei były też fragmenty, gdy coś wewnątrz się we mnie gotowało. Pamiętałam, że w książce było inaczej!, co było moją zgubą. Możliwe, ze nie powinnam się tak bardzo czepiać ze względu na takie elementy, ale to chyba zmora wszystkich ekranizacji powieści. Szczególnie, że zazwyczaj te kwestie, które się nie zgadzały z książką były tymi, które miały dodać mhroczności serialowi.

No i jak z tym mrokiem było? Mi momentami działał na nerwy. Wiedziałam, że nie tak było w książce. Możliwe, że nadawało to większej dozy realizmu do wydarzeń, które miała za sobą Ania, ale dla mnie zepsuło coś, co w tej postaci tak bardzo kochałam przy czytaniu książek. Na szczęście, gdy pozwoliłam się sobie przyzwyczaić do tych aspektów, to jako poszło do przodu.


Ważne dla produkcji było odpowiednie dobranie aktorów, którzy mogliby się właściwie wcielić w odgrywane postacie. Myślę, że główne postacie zostały wybrane wprost idealnie. Każda z nich pasowała do wizerunku, który został stworzony przez Montgomery ponad sto lat temu.

Po latach dalej zachwycam się postacią Gilberta, który również tutaj został przedstawiony jako niesamowita osoba. Podobnie Diana i Ania. Wierzę, że ich przyjaźń zostanie rozwinięta w następnych sezonach, o ile takowe powstaną.

Podsumowując, mimo pewnych zażaleń, które niewątpliwie mam do tej netflixowej produkcji, tak jestem zadowolona, że postanowiono podjąć się kolejnej, wierniejszej książkom ekranizacji. Mam nadzieję, że informacja o drugim sezonie się pojawi i będę mogła skreślać dni w kalendarzu!

Komentarze

  1. Właśnie dwa dni temu po zdanej sesji znalazłam ten serial i obejrzałam go w jeden dzień! Jednak po pierwszym odcinku zrozumiałam, że należy oddzielić książkę od serialu i zaczęłam go oglądać jak nową historię, której jeszcze nie znałam. Bardzo mi się spodobała i również oczekuję czy będzie drugi sezon! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, trzeba go oddzielić. Szczególnie, że w tym tygodniu wzięłam się za ponowną lekturę wszystkich tomów o Ani i dostrzegam jeszcze więcej różnic. Niemniej seria ta będzie zawsze bliska mojemu sercu <3

      Usuń
  2. Lubię Anię, ale nie na tyle, aby oglądać serial :P Widzę jednak, że robi on furorę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano robi :D Ale że ty fanką seriali nie jesteś, to nie dziwię się, że się nie skusisz :P

      Usuń
  3. Dla mnie serial był ok, ale bez szału. Szkoda, że tyle w nim dziwacznych wątków i w dość małym stopniu pokrywa się z książką, a z Ani zrobiono wojującą feministkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, dużo się nie zgadzało - niestety.
      Co do feminizmu - w książkach może i nie jest on bardzo wyraźnie zaznaczony, jednak można zauważyć, że wiele z głównych bohaterek cyklu wyprzedza swoimi zachowaniami czasy, w których żyją. Może w serialu zostało to bardziej wyraźnie podkreślone, ale nie zapominajmy, że w książkach też było to obecne z panną Kornelią na czele.

      Usuń
  4. Uwielbiam Anię, ale nie lubię oglądać seriali... I trochę się właśnie boję, że mi on zniszczy moją wizję Ani z dzieciństwa. I tych fragmentów mających dodać meoku, niezgadzających się z książką. Ale skoro mimo wszystko polecasz to może spróbuję...

    Pozdrawiam!
    zaczytana-w-fantastyce.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm, spróbuj obejrzeć jeden odcinek. Jeżeli cię nie przekona - ponownie przeczytaj książki i zapomnij, że istnieje serial :P

      Usuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza