„Berło światła‟ – Marah Woolf [recenzja]

berło światła recenzja
Nazywam się Nefertari de Vesci, mam dwadzieścia cztery lata, zajmuję się odzyskiwaniem skradzionych obiektów sztuki i jestem w tym cholernie dobra. Ale pracuję tylko z Malachim, moim bratem, hrabią de Mandeville. Razem decydujemy, które zlecenie przyjąć. W każdym razie tak było, póki nie zjawił się Azrael. Arogancki anioł żąda, żebym znalazła berło światła – insygnium mocy, ocalone przez nieśmiertelnych, zanim niemal dwanaście tysięcy lat temu Atlantyda zniknęła w morskich odmętach. Odmówiłabym, ale anioł mnie szantażuje życiem mojego śmiertelnie chorego brata. Jeżeli jednak zdążę odnaleźć berło, Azrael nie zabierze jego duszy do królestwa umarłych. Wie, że dla Malachiego zrobię wszystko. Nie docenia mnie jednak. Bo nie ma przedmiotu, którego nie umiem odnaleźć.
Źr. Lubimy Czytać.

Wiedzcie, że przez długi czas byłam zafascynowana Atlantydą. Z ciekawością zaczytywałam się o teoriach dotyczących tego legendarnego lądu. Zapoznawałam się ze spekulacjami, gdzie mogłaby się znajdować (gdyby istniała naprawdę) i nawet robiłam z tego notatki. Choć mój zapał z czasem ostygnął, do dzisiaj odczuwam sentyment na myśl o tej krainie. Dlatego też gdy zobaczyłam, że Berło światła Woolf dotyczy Atlantydy, wiedziałam, że muszę przeczytać tę książkę.

A gdy zaczęłam, okazało się, że jest tylko lepiej! Dostajemy historię w stylu Indiany Jonesa, którego uwielbiam równie mocno, co motyw Atlantydy. Taris, główna bohaterka, poszukuje skarbów, wykorzystując obszerną wiedzę o przeszłych cywilizacjach. Wiedzie fascynujące życie przepełnione sekretami przeszłości. Co więcej, okazuje się, że anioły, demony oraz mityczni bogowie istnieją naprawdę i stąpają między ludźmi. To oni wynajmują Taris, aby odnalazła legendarne berło światła. I wraz z tym wydarzeniem akcja się zagęszcza.

Moje ulubione fragmenty tej książki to te, w których Taris przeprowadzała analizy, poszukiwania, doczytywała i próbowała zlokalizować berło światła. To momenty, które sprawiają, że Berło światła naprawdę przywodzi na myśl filmy o Indianie Jonesie. Nieco bardziej nużyły mnie chwilami przegadane sceny z codziennego życia, których celem było budowanie relacji między bohaterami. Zdarzało się, że wydawały mi się wymuszone i niepotrzebnie wydłużające książkę. Potem jednak pojawiała się kolejna scena dotycząca poszukiwania skarbów, a moja ekscytacja rosła na nowo.

Myśl, która towarzyszyła mi przez całą książkę, to pytanie: dlaczego te nieśmiertelne istoty są tak głupie? Porównując ich inteligencję z Taris, byłabym skłonna wierzyć, że to ona ma za sobą tysiące lat spędzone na ziemi. Anioły oraz inne magiczne istoty, które poznajemy w książce wydawały się takie... no, niezbyt inteligentne. Niby od tysięcy lat poszukują zaginionych artefaktów, ale mimo wszystko nigdy nie postanowili podjąć się odpowiedniej edukacji, by ten proces sobie ułatwić. I ja wiem, bez tego nie byłoby książki. Natomiast wydawało mi się to potwornie frustrujące (ale może to tylko ja), że żyjące tysiące lat istoty nie sięgały po podręczniki częściej od dwudziestoczteroletniej dziewczyny.

Ogółem niezbyt polubiłam Azraela. Bardzo mocno kojarzył mi się z męskimi bohaterami, o których czytałam w czasach gimnazjum. To jeden z powodów, dla którego miałam poczucie, że ta książka bardziej spodobałaby mi się lata temu. Wtedy mogłabym się nim zachwycać. Teraz nie potrafiłam zbytnio z nim sympatyzować. Nieco bardziej przypadła mi do gustu Taris, która jest naprawdę ciekawa i jestem zainteresowana, jak poradzi sobie w następnych tomach. Przyznaję jednak, że najlepiej wypadają ci bohaterowie, z których perspektyw książka nie jest napisana. Drugoplanowi przyjaciele Azraela czy brat Taris, Malachi, zdobyli moją większą sympatię.

Najtrudniej było mi się przebić przez styl napisania książki. Po pierwsze, bardzo nie lubię historii pisanych w czasie teraźniejszy. Po drugie, odczuwałam, że wiele z przemyśleń bohaterów jest bardzo... infantylnych. Ponadto wydawało mi się, że liczne strony są przegadane i zupełnie niepotrzebne czytelnikowi do zrozumienia bohaterów. Miałam wrażenie, że niektóre ich myśli były totalnie bez ładu i składu, co przekładało się na moją frustrację i niechęć do dalszej lektury. Kiepski styl uznaję za najsłabszą stronę tej książki i tylko z tego powodu zastanawiam się, czy dam radę sięgnąć po kolejne tomy.

Podsumowując, Berło światła to ciekawa historia, która poruszyła we mnie strunę zainteresowań z dzieciństwa. Magiczne artefakty i poszukiwania Atlantydy to coś, co jako gimnazjalistka doceniłabym tysiąc razy bardziej niż teraz. Niestety rozczarowujący okazał się sposób przedstawienia historii, a także przemyśleń bohaterów. Czy polecam? Mimo wszystko tak. Uważam, że wiele innych osób może odebrać Berło światła bardziej pozytywnie ode mnie.

W PIGUŁCE:
| urban fantasy | anioły | mitologia | Egipt | magiczne artefakty | demony | Atlantyda | romans |

TRIGGER WARNING:
| nieuleczalna choroba |
berło światła cytat
Za egzemplarz dziękuję:

Komentarze

  1. Odpowiedzi
    1. Jeżeli lubisz klimat poszukiwania skarbów, to warto

      Usuń
  2. Lubię wracać do przeczytanych już książek po latach. Czasem zastanawiam sie, po jasną cholerę ja to czytałam, a czasem niezmiennie czuję to ogromne wzruszenie fabułą, jak w "Między ustami i brzegiem pucharu". To jest książka do której wracam jak mi na świecie źle. Super recenzja! Nie lubię aniołów, ale zainteresowałam się. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zazwyczaj wracam tylko do tych bardzo lubianych książek i póki co na szczęście się nie zawiodłam!

      Usuń
  3. Zaczęłam nawet czytać w e-booku jakiś czas temu :D
    Może wrócę do tego tytułu w wolnej chwili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że spodoba Ci się bardziej niż mnie!

      Usuń
  4. Kiedyś mi umknęła może jej poszukam w ramach wakacyjnej lektury :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza