Mroczna wiata, czyli tekst, który powinien być pastą

mroczna wiata czyli tekst który powinien być pastą
Wczoraj wydarzyło się coś, czym chciałam podzielić się na stories. Ale gdy zaczęłam pisać, wyszedł z tego felieton, który ma znamiona pasty.

Nie wiem, czy znacie ten tekst, ale w artykule „Myszy, czyli tekst, który powinien być stand-up’em” pisałam, że w horrorze byłabym pierwszą ofiarą. Dlaczego? Otóż, gdy pewnego mrocznego, zimnego wieczora siedziałam na kanapie w salonie, usłyszałam tuptanie, a następnie dostrzegłam kątem oka jakiś ruch. Coś przebiegło. I ja również postanowiłam COŚ zrobić. Tym czymś było pójście do swojej sypialni na piętrze i zignorowanie sprawy.


Chciałam Wam jednak powiedzieć, że jestem już mądrzejsza. Ach, jakaż to przemiana zachodzi w człowieku po skończeniu ćwierćwiecza! Jakiż to bardziej przenikliwy się staje! Jakiż ostrożniejszy! Czuję, że wiedza wylewa się teraz ze mnie każdym porem skóry i mogę się poklepać po ramieniu za wyciąganie lekcji z trudnych, życiowych sytuacji.

No ale do rzeczy.

Wtorek. Godzina 22:30. Ciemno jak w du… Jest ciemno jakby atramentowy całun przykrył znany nam świat. Wydaje się, jakby ranek miał już nigdy nie nastać. Na niebie nie widać ani jednej gwiazdy, księżyc skrył się za ciężkimi chmurami, a samotna latarnia świeci już tylko ostatkiem sił. To pora, o której mój pies, Frodo, bohater tej opowieści, postanowił wyjść się przewietrzyć. A że długo nie potrafię odmawiać tym czekoladowym ślepiom, które mówią „Weź wypuść, bardzo muszę postać pod furtką i patrzeć na pustą ulicę”, to go wypuszczam do ogródka. W ten mrok, który oblepia skórę; w tę złowrogą ciemnicę; w tę… (Google, znajdź synonim słowa „mrok”); w ten… no, w tę ciemność jak w dup…

Po kilku minutach bezmyślnego scrollowania TikToka i oglądania cudzych piesków, instynkt psiej matki każe mi wyjść na dwór i zobaczyć, czy mój pies nie zechciałby już wrócić do domu, bo to pora położyć się na legowisku, by jutro móc dalej niszczyć zabawki i zajadać się dobrociami. Z niepokojem zauważam, że Froda nigdzie nie ma. Rozglądam się w prawo. Nie ma. W lewo. Nie ma. Wołam go. Nic. W końcu wybiega z wiaty garażowej, obiega ją wokół i zatrzymuje się przy samochodzie. Patrzy na coś. Nie reaguje na moje wołanie. Nie reaguje na smaczki. A to przecież te jego ulubione – smaczki z kaczki. Zamiast tego rozgląda się.

Wgapia się w sufit wiaty.

Widzi coś, czego moje marne, ludzkie oko nie dostrzega w tym wszechogarniającym mroku. Najpewniej jakiegoś zamaskowanego typa z siekierą. Albo kota (również z siekierą).

Wytężam wzrok, wyostrzam słuch, zapalam latarkę w telefonie. Gotowa jestem dzwonić do ludzi, którzy zajmują się opętanymi kotami z siekierami, nawet jeżeli po piętnastu sezonach przeszli na emeryturę.

Staję twardo na nogach. Odmawiam bycia pierwszą ofiarą horroru pod tytułem „Masakra siekierą w ciemnej wiacie garażowej” i to tak na serio. Na głos mówię: „Frodo, w ten sposób zaczynają się horrory. Odmawiam bycia idiotką z horroru, która wchodzi do ciemnej wiaty, bo pies widzi coś podejrzanego”. Skierowałam te słowa do psa, ale też trochę do opętanego, jednookiego kota z siekierą, bo wiecie, trzeba udowodnić, że nie podda się bez walki. Trzeba być twardym, a nie miętkim! Trzeba pokazać, że jest się trzy kroki do przodu w stosunku do przeciwnika. Ja na przykład byłam trzy kroki bliżej do domu niż do wiaty.

Piszę do przyjaciółki, że Frodo widzi coś w ciemnej, mrocznej wiacie, której cienie układają się na trawie w złośliwy, koci uśmiech. Piszę, że na pewno widzi tam opętanego, jednookiego kota z wścieklizną i siekierą. Piszę, że „jak umrę, to…”. Nie dane mi jest skończyć tej wiadomości. Oto biegnie w moją stronę. Czterdzieści kilo żywej masy. Szalony, wygłodniały błysk w oku. Ostre zęby i wywieszony język. Pragnie poczuć smak jedzenia tak bardzo, jakby nie jadł od wielu dni. Niemal czuję jego gorący oddech na swojej skórze.

Na kilka kroków od drzwi zwalnia. Wchodzi do środka z gracją małego słoniątka w składzie porcelany, siada obok i znowu wbija we mnie te swoje brązowe ślepia, które mówią: „Zmieniłem zdanie, jednak poproszę tego smaczka z kaczki raz. Albo dwa. No może trzy.”. Choć równie dobrze te oczy mogą mówić „W wiacie garażowej jest opętany, jednooki kot z wścieklizną i zakrwawioną siekierą. Rozsyp sól wokół drzwi i okien – szybko”. Przyjmuję, że chodzi o to pierwsze. Wypuszczam powietrze, które nie wiedziałam, że wstrzymuję jakbym była bohaterką książek Young Adult sprzed dziesięciu lat. Odruchowo zamykam drzwi. Tak odruchowo, że dwie godziny później wstanę z łóżka, by sprawdzić, czy aby na pewno je zamknęłam. Wzdrygam się na dźwięk dzwoniącego telefonu. To moja przyjaciółka chce wiedzieć, czy dzwonić na policję, czy może iść spać.

Zapewniam ją, że nie trzeba policji, że przeżyliśmy. Nie widzę jednak śladów kocich łap pod drzwiami, gdy wracam na piętro.
________

Historia częściowo oparta na faktach. To pewnie był kot. Stawiam jednak, że bez siekiery i reszty przerażającego arsenału horrorowatego antagonisty. 

Komentarze

  1. Uśmiałam się jak głupia, bo ja przecież nieraz ostrożnie kukałam zza rogu, czy aby na pewno pies nie wraca, bo mu na zewnątrz chłodniej, czy może ktoś się tam czai xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż... xD Ja w takim wypadku wzięłabym największy nóż, jaki jest w domu i pobiegła do pokoju. No i pozamykała wszystkie drzwi, przez które można się dostać do domu. Nóż jedynie dla pewności siebie, a nie dla obrony, bo z moją koordynacją ruchową to sama bym sobie krzywdę zrobiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, tym sposobem wiemy, że Ty przetrwałabyś w horrorze o wiele dłużej niż ja!

      Usuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza