Bridgertonowie [recenzja 1 sezonu]

bridgertonowie sezon 1
Daphne Bridgerton pragnie wyjść za mąż. Okazuje się jednak, że mimo pozytywnej oceny w brytyjskiej socjety, to zadanie nie będzie tak proste... 

Porzućcie logikę, Wy, którzy planujecie oglądać Bridgertonów. Serio, będzie Wam lżej na duszy. Nie żartuję. Bo widzicie, ten serial to fikcja. I to fikcja na wielu poziomach. Historycznie niewiele ma wspólnego z XIX-wieczną Anglią, poczynając od tego, że król Jerzy (choć nie wiadomo który, przypuszczam, że to wariacja na temat Jerzego III) wziął ślub z czarnoskórą kobietą, co doprowadziło do wprowadzenia osób różnych ras na salony, otrzymywania przez nich tytułów i włości. Jeżeli już na tym etapie zapala Wam się w głowie lampka, że tak nie było i jak tak można, to... ten serial nie jest dla Was.

Jeżeli jednak jesteście w stanie zrobić to, co ja, czyli przymknąć oko na nieprawdziwe elementy historyczne, bo równie dobrze można byłoby fabułę obsadzić w fikcyjnym królestwie, to: dzień dobry, oto recenzja Bridgertonów.

Tytułowi Bridgertonowie (nauka wymowy tego nazwiska zajęła mi żałośnie dużo czasu) to znakomity ród angielskiej socjety zamieszkującej Londyn. Podobnie jak inne bogate rodziny, gdy zaczyna się tzw. sezon, wszyscy żyją tylko tym, że młode, piękne i zamożne kobiety szukają sobie partnerów na całe życie. W tym świecie, mężczyźni mogą robić w gruncie rzeczy, co im się żywnie podoba, bo mają mniejsze szanse na wywołanie skandalu (ale jeżeli już im się przytrafi, to idą na dno z całą rodziną). Z kolei kobiety... cytując Angelicę Schuyler z Hamiltona: „my only job is to marry rich‟. A zatem problematyka konieczności wyjścia za mąż, ponieważ jest to jedyna ścieżka właściwa dla kobiety wylewa się z każdego odcinka.
bridgertonowie
Co za tym idzie, niektóre kobiety dążą do małżeństwa, uważając, że bez niego będą nikim. Inne obawiają się, że wylądują na ulicy albo przynajmniej w bardzo biednej dzielnicy, jeżeli nie znajdą męża, który zadba o nie finansowo. W związku z tym dochodzi do aranżowanych małżeństw, które niewiele mają w sobie miłości. I to właśnie losy różnych kobiet, w różnym położeniu śledzimy. 

Fabuła skupia się na Daphne, która pragnie wyjść za mąż i z początku wydaje się, że trudne to nie będzie. Sama królowa uważa ją za najpiękniejszą ze wszystkich debiutantek. Niestety bardzo szybko okazuje się to mylne, gdy w Londynie pojawia się urocza Marina. To właśnie ona zdobywa większość adoratorów, a biedna Daphne posuwa się do niecnych planów. Na jednym z przyjęć zawiera umowę razem z księciem Hastings (duke, nie prince). Będą udawać parę, aby Daphne wydała się bardziej atrakcyjna adoratorom, a matki z córkami dały spokój księciu i przestały mu się narzucać z zalotami. Plan pozornie idealny, ale, jak się można domyślić, szybko prowadzi do kolejnych kłopotów.

Problemy ma również Marina, która bardzo pilnie potrzebuje znaleźć męża, aby uniknąć skandalu, czy jej kuzynki, które zdają się mniej atrakcyjne od dziewczyny. Co więcej, również rodzeństwo Daphne przechodzi chwile załamania. Anthony musi dbać o rodzinę po śmierci ojca, choć w głowie mu romanse ze śpiewaczką; Benedict nie chce życia, które narzuca mu przynależność do socjety, co podziela również młodziutka Eloise, przejawiająca feministyczne cechy.

Tym wszystkim problemom przygląda się tajemnica lady Whistledown, którą najłatwiej będzie porównać do Gossip Girl. Nieznana nikomu lady Whisteldown prowadzi bardzo poczytny pamflet, w którym opisuje ploteczki londyńskiej socjety. Te z kolei prowadzą do pogłębienia się problemów głównych bohaterów, których tajemnice stopniowo zostają ujawniane.
bridgertonowie eloise
I jakbym miała to w skrócie podsumować: Bridgertonowie to dziewiętnastowieczna Plotkara z domieszką Dynastii. Podobne dramaty, podobne motywy, przy czym z mniejszym uprzywilejowaniem i większymi problemami kobiet w życiu codziennym. I właśnie tego samego poziomu, co w Plotkarze czy Dynastii, powinniśmy oczekiwać od Bridgertonów. To nie ma być serial poprawny, ambitny czy zmuszający do zastanowienia się nad życiem. Nie! To luźna zabawa historią oraz znanymi motywami, które prowadzą do ośmiogodzinnego odmóżdżenia się przy Netflixie.

Skłamałabym jednak, mówiąc, że nie czerpałam radości z tego serialu. Kiedy ustawiłam swoje oczekiwania jako niskie od samego początku, bardzo łatwo wkręciłam się w fabułę oraz problemy bohaterów. Ekscytowałam się relacją Daphne oraz księcia Hastings, przeżywałam ich związek i pisałam do moich przyjaciół, że oglądam serial, a mój ship właśnie tonie. Co za tym idzie, Bridgertonowie wywołali we mnie liczne emocje. Głównie ekscytację oraz rozluźnienie. To był serial, którego potrzebowałam. Tych niezbyt ambitnych wydarzeń, niezgodności z faktami oraz romansu. Ale skoro już o nim mowa...

Minusem tego serialu jest ogrom scen zmontowanych tylko po to, by pokazać, że ktoś z głównych bohaterów odbywa stosunek seksualny. I wiecie, wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ich ogrom... Chwilami zastanawiałam się, po co je tam wstawiono. Jedyne, co mi przyszło do głowy to fanservice, ponieważ fabularnie albo w ramach wyjaśnienia relacji między bohaterami, to zatraciło rację bytu. W związku z tym spodziewajcie się fanservice'u, który w pewnym momencie możecie zechcieć zacząć przewijać. A przynajmniej ja tak zrobiłam.
bridgertonowie simon
Pomijając ten fakt, niewiele mogę zarzucić Bridgertonom, jeżeli potraktować ten serial w konkretnej kategorii. Wydarzenia są dość przewidywalne, choć tożsamości lady Whisteldown nie rozgryzłam, a finalnie byłam usatysfakcjonowana rozwiązaniem, bo miało ono sens. Losy bohaterów są ciekawe i chętnie dowiedziałabym się o nich czegoś więcej. Dlatego też liczę, że pojawi się drugi sezon, który będę mogła sobie binge'ować w podobny sposób, co pierwszy. Czuję, że to nie jest produkcja, którą będę się zachwycać, ale na pewno będę traktować jako niezły guilty pleasure pokroju Dynastii. 

Podsumowując, jeżeli szukacie czegoś lekkiego, krótkiego, przyjemnego i nie macie zbyt dużych wymagań, a do tego lubicie Plotkarkę czy Dynastię, to i Bridgertonowie przypadną Wam do gustu. Jeżeli jednak wolicie zgodność historyczną, prawidłowe dobranie strojów oraz więcej powagi i dramatu, to... nie wiem, wybierzcie The Crown

Komentarze

  1. Chyba nie jest to do końca mój gust ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Już obejrzane :) Też się zastanawiałam, po cóż tyle tych scen, aż nie zobaczyłam okładek pierwszego wydania tej serii - po prostu jak Harlequin. Ciekawe czy książkowy pierwowzór też w tyle ich obfituje. Mimo iż bardzo lubię te czasy (okres Regencji w historii Anglii) nie będę jednak do tych książek sięga. Nie mówię jednak, że nie skuszę się i na drugi sezon :)

    Pozdrawiam Zakładka do Przyszłości

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie widziałam oryginalnych okładek, ale wierzę na słowo. Jak to oglądałam, to odczuwałam vibe harlequinów, więc wierzę, że ta książka mogła powstać w ramach tego gatunku. Po książki też nie sięgnę, ale drugi sezon chętnie obejrzę.

      Usuń
  3. Masz rację, ten serial wciąga okrutnie, ale tylko wtedy, kiedy przestajesz go analizować! Ja go wciągnęłam w jeden dzień i zgodzę sie z tym, że scen seksu było aż za dużo i momentami nie wnosiły nic do fabuły - tu chyba nawet trochę przewinęłam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też przewijałam chwilami te sceny, bo po prostu nie widziałam ich sensu. Jednak generalnie ten serial to dobra rozrywka na odmóżdżenie!

      Usuń
  4. Oglądałam ten serial razem z mężem - oboje się na nim nieźle uśmialiśmy, chociaż każde pewnie z innych powodów;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grunt, że każdy znalazł w nim coś dla siebie! :P

      Usuń
  5. Czytałam kiedyś książki autorki na podstawie, których powstał serial, więc kusi mnie by go zobaczyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to może warto sięgnąć po serial i porównać? :D

      Usuń
  6. Wstrzymuję się z oglądaniem, bo najpierw chcę przeczytać książkę. Nie ukrywam jednak, że mam wysokie oczekiwania wobec serialu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że i książka, i serial Ci się spodobają! :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza