Mary Poppins powraca [recenzja filmu]

Kiedy w rodzinie Banksów pojawiają się poważne problemy, Mary Poppins powraca, aby pomóc rodzinie naprawić swoją sytuację.

Tę recenzję zacznę od wyznania, że nigdy nie widziałam Mary Poppins z lat 60-tych. Jasne, kojarzyłam tę postać, jednak nie utożsamiałam z nią żadnych wspomnień, ani uczuć. I prawdopodobnie tak by pozostało jeszcze długo, ponieważ sequel tej produkcji nieszczególnie by mnie zainteresował, gdyby nie fakt, że gra tam Lin-Manuel Miranda. To, oraz pojawienie się filmu na witrynie HBO Go, sprawiło, że ostatecznie po niego sięgnęłam. Więc jak przebiegło moje pierwsze w życiu spotkanie z Mary Poppins?

Rodzeństwo, które zostało przedstawione w Mary Poppins jest już dorosłe oraz boryka się z różnymi problemami. Michael stracił żonę i teraz musi samotnie opiekować się trójką dzieci. Te zdają się być bardziej dorosłe od swojego ojca – niespełnionego artysty w żałobie. I kiedy nad rodziną zawisło widmo utraty rodzinnego domu, do akcji wkracza Mary Poppins, która ma na celu przywrócić rodzeństwu Banksów utracone dzieciństwo.

Historia wydaje się być prosta jak drut. Z jednej strony mamy czarny charakter pod postacią bankiera, chcącego zagarnąć dom Banksów. Z drugiej wyjątkową bohaterkę, która musi upewnić się, że zarówno jej byli podopieczni, Michael i Jane, jak i obecni, John, Anabel i Georgie, przywrócą swoje życie na właściwe tory. W tym zadaniu pomoże jej Jack, latarnik, który mimo upływu lat nie zatracił swojej dziecięcej natury i dalej wierzy w na poły magiczne działania Mary Poppins.
I mimo że zaprezentowane na ekranie losy bohaterów nie są niczym nowym w obliczu innych filmów Disneya, to mają w sobie coś niezwykle urzekającego. Wszystkie wydarzenia przepełnione są magią oraz urokiem, których nie sposób opisać słowami. W trakcie produkcji towarzyszą nam feeria barw oraz skoczne, ale też emocjonalne piosenki. Zastaniemy tutaj również animacje, przywodzące na myśl te pierwsze disneyowskie, kiedy jeszcze bajki trzeba było tworzyć w całości ręcznie. Ten film jest tak estetyczny i ładny, że wielokrotnie nie mogłam przestać się zachwycać. Połączył to, co nowe z elementami starszymi, które mi osobiście przywodziły na myśl Alicję w Krainie Czarów (1951) oraz Dumbo (1941).

Czytając komentarze innych osób, natknęłam się na stwierdzenie, że w filmie „występuje za dużo piosenek‟. Biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z musicalem, ten zarzut wydaje mi się komiczny. Trzeba jednak przyznać, że utworów śpiewanych jest naprawdę wiele. I mimo że również należę do osób, które musicale czasami frustrują, ja bawiłam się bardzo dobrze w trakcie seansu. Piosenki są chwytliwe, ładnie wykonane oraz wywołują emocje. Do tego towarzyszy im zawsze starannie wykonana strona wizualna, sprawiając, że widz będzie wyjątkowo usatysfakcjonowany.
Warto poświęcić kilka słów bohaterom. Przed obejrzeniem filmu, miałam pewne pojęcie, jaką postacią jest Mary Poppins, jednak mimo to byłam zaskoczona. To kobieta dystyngowana, poważna i nie mająca czasu na bzdury. Ale jednocześnie jest ona tą bohaterką, która potrafi przywrócić w bohaterach dziecięcą naturę oraz otwartość umysłu na niewyobrażalne i niemożliwe. Moim zdaniem Emily Blunt spisała się w tej roli wyśmienicie – balansowała na cienkiej granicy powagi oraz poczucia humoru. Nie wiem, jaka była w oryginalnej wersji Disneya, jednak w tej ma naturę, która sprawia, że od razu zrzesza sobie fanów.

Pozostali bohaterowie również dobrze się spisali – na pochwałę zasługuje kreacja Jacka (Lin-Manuel Miranda jak zwykle mnie nie zawiódł, swoją drogą warto dodać, że dobrze wykorzystano jego talent wokalny w tej produkcji!), ale też dziecięcych postaci. Choć muszę przyznać, że z całej trójki rodzeństwa John wydał mi się najmniej wyraźny... Georgie'mu oraz Anabel można przypisać pewne charakterystyczne cechy, które mogą bawić lub denerwować. W zestawieniu z nimi John był nijaką postacią...

Podsumowując, moje pierwsze spotkanie z Mary Poppins było niezwykle owocne! Gdybym miała opisać ten film jednym słowem, powiedziałabym, że jest „ładny‟ – estetycznie wykonany, z dobrymi piosenkami, całkiem ciekawymi bohaterami. Wszystko w nim jest urzekające oraz wywołuje uśmiech na twarzy w trakcie seansu. Gorąco polecam!

Komentarze

  1. Jak można narzekać, że w musicalu jest za dużo piosenek?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja kocham musicale :D Ale Mary Poppins nie znam osobiście, tylko kojarzę, że coś tam było :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że skoro kochasz musicale, to warto się zapoznać z Mary Poppins :D

      Usuń
  3. Emily Blunt pamiętam z filmu Diabeł ubiera się u Prady, tam też świetnie grała :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza