Małe kobietki [recenzja filmu]
Jo March dowiedziawszy się o słabym stanie zdrowia swojej siostry, wraca do rodzinnego miasta. Ten powrót z kolei przywołuje wspomnienia jej życia z siostrami.
Chociaż nigdy nie czytałam Małych kobietek, ani nie oglądałam ekranizacji powstałych w poprzednich latach, od początku wiedziałam, że doskonale wpisuję się w grupę docelową tej produkcji. Serio, jeżeli ktoś z osób pracujących przy promocji tego filmu stworzył user personę, to pewnie większość z cech tam zawartych, posiadałam. Nic więc dziwnego, że niemal od razu wybrałam się do kina, a potem zapragnęłam przeczytać książki. I przy okazji nadrobić te adaptacje, które dotychczas pomijałam.
Małe kobietki to klasyczna historia, z którą zapewne wiele osób miało już wcześniej do czynienia. Cztery siostry March są od siebie zupełnie inne, mają różne marzenia oraz odmienne cechy charakteru. Łączy je jednak niesamowita więź, którą można definiować nie tylko jako rodzinną, ale również jako przyjacielską (w końcu są rodziny, z którymi dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach, a to nie jest jedna z nich). I to właśnie na historii sióstr March skupia się film, opowiadając ich życie na dwóch płaszczyznach czasowych: przeszłości oraz teraźniejszości, które stopniowo się zazębiają.
Pierwsza z nich rozgrywa się w przeszłości, kiedy to siostry March są młodymi dziewczynami, ciągnącymi do zabawy, śmiechu oraz wygłupów. Stałym towarzyszem ich przygód jest wnuk zamożnego sąsiada, Laurie, który bardzo szybko staje się serdecznym przyjacielem dziewcząt. To w tym okresie przeżywają one swoje pierwsze romantyczne uniesienia, kłócą się i godzą ze sobą, a co najważniejsze: na każdym kroku wspierają się siostrzaną miłością.
Z kolei druga linia fabularna rozgrywa się, gdy małe kobietki są już dorosłe. Meg zajmuje się swoim mężem oraz dziećmi, Jo pracuje i wysyła większość pieniędzy swojej matce, Amy uczy się we Francji oraz poszukuje męża, z kolei Beth przebywa w domu ze względu na słaby stan zdrowia. A co z serdecznym przyjacielem dziewcząt? Ten oddalił się od nich i oddał hulankom oraz zabawom. Niestety ta rzeczywistość jest o wiele chłodniejsza i odbiega od radosnych scen z dzieciństwa panien March.
Ten mroczniejszy aspekt Małych kobietek równoważą jednak sielankowe retrospekcje z przeszłości, które pozwalają wierzyć widzowi, że jest nadzieja na lepszą rzeczywistość dla głównych bohaterek. Ta sinusoidalna linia fabularna sprawia, że raz uśmiechamy się, widząc dziecięce występy tytułowych małych kobietek, a raz smucimy się, kiedy dostrzegamy dramaty poszczególnych bohaterek. To wszystko składa się na słodko-gorzki klimat produkcji, który towarzyszy nam od pierwszych do ostatnich chwil produkcji.
Jednak mimo tych momentów, które można uznać za smutne, ponure oraz pesymistyczne, Małe kobietki sprawiają, że widzowi robi się ciepło na serduszku. Przez wiele scen nie mogłam przestać się uśmiechać oraz wzdychać, myśląc sobie, że to w gruncie rzeczy niezwykle serdeczna oraz sympatyczna historia. Momentami przywodziła mi na myśl Anię z Zielonego Wzgórza (tę książkową oczywiście), więc jestem przekonana, że fani rudowłosej Ani Shirley będą zadowoleni z tego, jak prowadzona jest fabuła Małych kobietek.
Nie mogę powiedzieć, aby była to produkcja pełna zwrotów akcji, ale chyba nikt nie oczekiwał tego, widząc zwiastun, prawda? To spokojna historia, przedstawiająca wesołe oraz smutne elementy życia codziennego. Małe kobietki opowiadają o miłości, rodzinie, przyjaźni oraz roli kobiety w społeczeństwie. I chociaż dla niektórych może to zabrzmieć nieco nudno, ja nie potrafiłam oderwać spojrzenia od ekranu, kibicując siostrom March.
Pomijając, że Małe kobietki po prostu dobrze się ogląda (na pewno jeszcze wrócę do tego filmu!), mamy do czynienia z przekazem, który spotyka się z dość różnorodnymi opiniami wśród odbiorców. Jedni mówią, że feministyczne wątki wybrzmiały w tej produkcji za mocno, inni z kolei, że za słabo. Dla mnie jednak było to bardzo dobrze wyważone, a twórczyni nie popadła w żadną skrajność, pokazując, że niezależnie od decyzji, jaką kobieta podejmie o swoim życiu, należy ją uszanować. W tej kwestii ogromne wrażenie wywarł na mnie również monolog Jo, który znajduje się w drugiej połowie filmu (i tyle na ten temat, bo nie chcę nikomu spoilerować tej naprawdę dobrej sceny).
Siostry March są od siebie zupełnie różne – każdą z nich definiują inne cechy i sprawia to, że tworzą one wyjątkową grupą. Ich odmienne podejście do niektórych wydarzeń sprawia, że dochodzi do wielu ciekawych i zabawnych wydarzeń Zarazem ta różnorodność nadaje poczucie spójności, ponieważ bohaterki świetnie się nawzajem uzupełniają. Jestem przekonana, że każdy widz może znaleźć w tych postaciach swoje cechy. Jednak abstrahując od tego, czy z bohaterkami można się utożsamiać, są to osoby, które zwyczajnie, po ludzku da się lubić.
A przynajmniej ja szczerze polubiłam barwne siostry March! I chociaż wszystkie zdobyły moją sympatię, tak na tytuł ulubienicy zdecydowanie zasługuje Amy. Choć o tytuł najciekawszej postaci może konkurować z Lauriem. Nie zaprzeczę jednak, że każda z bohaterek ma w sobie coś, co pozwala mi wierzyć, że znają się i antyfani tych postaci. Ja jednak wychodzę z założenia, że momenty, gdy Marchówny irytują tylko podkreślają, że są dobrze skonstruowane i ludzkie. W końcu kto z nas czasami nie zirytuje drugiego człowieka?
Tutaj wchodzi jednak jeszcze jeden istotny czynnik wpływający na odbiór bohaterów – gra aktorska. Obiło mi się o uszy, że niektórzy nie byli w pełni zadowoleni tym, jak wypadły aktorki wcielające się w główne role (szczególnie zarzuty były kierowane pod adresem Emmy Watson). Ja jednak uważam, że poziom zaprezentowany przez aktorów jest naprawdę dobry. Może nie było tam scen, które sprawiają, że widz myśli sobie „dajcie tej osobie Oscara!‟, ale to nie oznacza, że znowu zaangażowani aktorzy spisali się źle.
Osobiście jestem bardzo zadowolona z tego, co Gerwig zrobiła w tym filmie (tym bardziej, że również nominowany do Oscara Lady Bird mi się nie podobał) i gorąco Wam go polecam! Mam nadzieję, że Wam również spodobają się Małe kobietki, a ja koniecznie muszę zabrać się za książkę!
Nie bądź ukwiał, polajkuj Kulturalną meduzę na Facebooku!
Pierwsza z nich rozgrywa się w przeszłości, kiedy to siostry March są młodymi dziewczynami, ciągnącymi do zabawy, śmiechu oraz wygłupów. Stałym towarzyszem ich przygód jest wnuk zamożnego sąsiada, Laurie, który bardzo szybko staje się serdecznym przyjacielem dziewcząt. To w tym okresie przeżywają one swoje pierwsze romantyczne uniesienia, kłócą się i godzą ze sobą, a co najważniejsze: na każdym kroku wspierają się siostrzaną miłością.
Z kolei druga linia fabularna rozgrywa się, gdy małe kobietki są już dorosłe. Meg zajmuje się swoim mężem oraz dziećmi, Jo pracuje i wysyła większość pieniędzy swojej matce, Amy uczy się we Francji oraz poszukuje męża, z kolei Beth przebywa w domu ze względu na słaby stan zdrowia. A co z serdecznym przyjacielem dziewcząt? Ten oddalił się od nich i oddał hulankom oraz zabawom. Niestety ta rzeczywistość jest o wiele chłodniejsza i odbiega od radosnych scen z dzieciństwa panien March.
Ten mroczniejszy aspekt Małych kobietek równoważą jednak sielankowe retrospekcje z przeszłości, które pozwalają wierzyć widzowi, że jest nadzieja na lepszą rzeczywistość dla głównych bohaterek. Ta sinusoidalna linia fabularna sprawia, że raz uśmiechamy się, widząc dziecięce występy tytułowych małych kobietek, a raz smucimy się, kiedy dostrzegamy dramaty poszczególnych bohaterek. To wszystko składa się na słodko-gorzki klimat produkcji, który towarzyszy nam od pierwszych do ostatnich chwil produkcji.
Jednak mimo tych momentów, które można uznać za smutne, ponure oraz pesymistyczne, Małe kobietki sprawiają, że widzowi robi się ciepło na serduszku. Przez wiele scen nie mogłam przestać się uśmiechać oraz wzdychać, myśląc sobie, że to w gruncie rzeczy niezwykle serdeczna oraz sympatyczna historia. Momentami przywodziła mi na myśl Anię z Zielonego Wzgórza (tę książkową oczywiście), więc jestem przekonana, że fani rudowłosej Ani Shirley będą zadowoleni z tego, jak prowadzona jest fabuła Małych kobietek.
Nie mogę powiedzieć, aby była to produkcja pełna zwrotów akcji, ale chyba nikt nie oczekiwał tego, widząc zwiastun, prawda? To spokojna historia, przedstawiająca wesołe oraz smutne elementy życia codziennego. Małe kobietki opowiadają o miłości, rodzinie, przyjaźni oraz roli kobiety w społeczeństwie. I chociaż dla niektórych może to zabrzmieć nieco nudno, ja nie potrafiłam oderwać spojrzenia od ekranu, kibicując siostrom March.
Pomijając, że Małe kobietki po prostu dobrze się ogląda (na pewno jeszcze wrócę do tego filmu!), mamy do czynienia z przekazem, który spotyka się z dość różnorodnymi opiniami wśród odbiorców. Jedni mówią, że feministyczne wątki wybrzmiały w tej produkcji za mocno, inni z kolei, że za słabo. Dla mnie jednak było to bardzo dobrze wyważone, a twórczyni nie popadła w żadną skrajność, pokazując, że niezależnie od decyzji, jaką kobieta podejmie o swoim życiu, należy ją uszanować. W tej kwestii ogromne wrażenie wywarł na mnie również monolog Jo, który znajduje się w drugiej połowie filmu (i tyle na ten temat, bo nie chcę nikomu spoilerować tej naprawdę dobrej sceny).
Siostry March są od siebie zupełnie różne – każdą z nich definiują inne cechy i sprawia to, że tworzą one wyjątkową grupą. Ich odmienne podejście do niektórych wydarzeń sprawia, że dochodzi do wielu ciekawych i zabawnych wydarzeń Zarazem ta różnorodność nadaje poczucie spójności, ponieważ bohaterki świetnie się nawzajem uzupełniają. Jestem przekonana, że każdy widz może znaleźć w tych postaciach swoje cechy. Jednak abstrahując od tego, czy z bohaterkami można się utożsamiać, są to osoby, które zwyczajnie, po ludzku da się lubić.
A przynajmniej ja szczerze polubiłam barwne siostry March! I chociaż wszystkie zdobyły moją sympatię, tak na tytuł ulubienicy zdecydowanie zasługuje Amy. Choć o tytuł najciekawszej postaci może konkurować z Lauriem. Nie zaprzeczę jednak, że każda z bohaterek ma w sobie coś, co pozwala mi wierzyć, że znają się i antyfani tych postaci. Ja jednak wychodzę z założenia, że momenty, gdy Marchówny irytują tylko podkreślają, że są dobrze skonstruowane i ludzkie. W końcu kto z nas czasami nie zirytuje drugiego człowieka?
Tutaj wchodzi jednak jeszcze jeden istotny czynnik wpływający na odbiór bohaterów – gra aktorska. Obiło mi się o uszy, że niektórzy nie byli w pełni zadowoleni tym, jak wypadły aktorki wcielające się w główne role (szczególnie zarzuty były kierowane pod adresem Emmy Watson). Ja jednak uważam, że poziom zaprezentowany przez aktorów jest naprawdę dobry. Może nie było tam scen, które sprawiają, że widz myśli sobie „dajcie tej osobie Oscara!‟, ale to nie oznacza, że znowu zaangażowani aktorzy spisali się źle.
Osobiście jestem bardzo zadowolona z tego, co Gerwig zrobiła w tym filmie (tym bardziej, że również nominowany do Oscara Lady Bird mi się nie podobał) i gorąco Wam go polecam! Mam nadzieję, że Wam również spodobają się Małe kobietki, a ja koniecznie muszę zabrać się za książkę!
Nie bądź ukwiał, polajkuj Kulturalną meduzę na Facebooku!
Dopiero się wybieram na ten film do kina. Przyjemnie czyta się tak pozytywną recenzje filmu, na który czekało się od miesięcy.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Mam nadzieję, że film spodoba Ci się równie mocno, jak i mnie!
UsuńGłośno o tym filmie. Mam zamiar obejrzeć 😀
OdpowiedzUsuńWarto! Polecam! :D
UsuńKsiążki w dzieciństwie wręcz nie cierpiałam (wróciłam do niej przed filmem i cóż... zestarzała się jeszcze bardziej i zupełnie nie daje się czytać), ale film bardzo mi się podobał, miał takie mądre, feministyczne przesłanie. Natomiast zupełnie nie rozumiem zachwytów pod adresem Florence Pugh - w momentach, gdy wcielała się w 13-letnią Amy odczuwałam czysty cringe, bo nie dość że wyglądała na najstarszą z sióstr, to jeszcze zupełnie nie zachowywała się jak dziecko, a w tych sukieneczkach i kapelusikach wyglądała co najmniej dziwnie. No ale jestem odosobniona w tym sądzie, bo nominację do Oscara zgarnęła ;)
OdpowiedzUsuńA to mnie Florence jednak urzekła - nie wiem, czy chodzi tu o grę aktorską czy samą postać, ale jak dla mnie wypadła nieźle. Choć chyba rozumiem, o co ci chodzi - mimo że nie zwróciłam na to uwagi w trakcie oglądania.
UsuńBardzo lubię tego typu produkcje. Na pewno obejrzę. Sama recenzja zachęca do oglądania.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Ci się spodoba! Miłego seansu! :D
Usuńrecenzja bardzo ciekawa, na pewno mi sie spodoba
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że film przypadnie Ci do gustu :)
UsuńIdę do kina w czwartek! :) I już się nie mogę doczekać :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Ci się podobało!
UsuńJa z kolei byłam bardzo rozczarowana tym filmem. O ile pod względem kostiumów był całkiem niezły, to normy obyczajowe nijak się miały do XIX-wiecznej rzeczywistości (nawet biorąc pod uwagę, że akcja dzieje się głównie w Ameryce, gdzie były one luźniejsze). Jeszcze jednym z bardziej irytujących mnie elementów było też odegranie przez jedną aktorkę dziewczynki 12 i 20 letniej. Rozumiem, że jest to kwestia czysto praktyczna, ale jednak jeszcze bardziej ujmuje realizmu.
OdpowiedzUsuńPS Tak, nikt nie lubi oglądać ze mną filmów kostiumowych ;P
Widziałam zarzuty dotyczące tego, że te same aktorki grały w tak dużej rozbieżności wiekowej. Jest to nieco frustrujące, ale jakoś mnie nie ruszyło. Rozumiem jednak, że dla niektórych osób było to mocno rażące i wcale się nie dziwię!
Usuń